Oj Działo się!
Trzeba Wam wiedzieć, że centka bardzo lubi jak się Dzieje. Gdy wydarzenia płyną szybciej i bardziej dramatycznie niż zwykle. Gdy wkracza się na nieznane wody. Gdy w obliczu lawiny nieszczęść jedyne co pozostaje, to śmiać się pełną piersią. Oczywiście centka nie jest masochistką, nie jest niespełna rozumu (choć pełna do końca też nie) i wcale nie marzy o tym, by utknąć na dwudziestym piętrze płonącego wieżowca lub stanąć oko w oko z lwem na pustyni. Aczkolwiek drobniejsze niedogodności, bez poważnego zagrożenia dla życia, zdrowia i mienia, na ogół wprawiają centkę w wyborny nastrój.
Już Wam wspominałam o rozkoszach jakie dostarczyło nam lądowanie na zapasowym lotnisku. Ale to wszystko nic, w porównaniu z przygodami na lądzie. Ileż radości dostarczał nam Bardzo Zawodny Wehikuł, którym rozkraczaliśmy się w najbardziej niewiarygodnych okolicznościach! Co oczywiste – w środku dziczy. Albo z wielką klasą zaczynaliśmy dymić spod maski na środku bardzo ruchliwego skrzyżowania, obowiązkowo zakorkowanego w tym momencie, aby nie można było natychmiast zjechać. Albo gdy pędziliśmy trasą katowicką z największą prędkością do jakiej Bardzo Zawodny Wehikuł był zdolny się rozpędzić, a tu nagle pizdnęło, gwizdnęło i wśród fajerwerków z iskier odpadł tłumik. A wśród wszystkich możliwych sytuacji gdy Wehikuł zaniemógł po środku niczego, zdecydowanie najbardziej urokliwą była ta, gdy jechaliśmy na własny ślub :-) Czujecie już zabawność sytuacji? Stroje weselne powiewają na lipcowym wietrze, spod maski buchają kłęby dymu, a centka, Niesforny Mąż i Dziołcha, w roli świadka mająca wystąpić, siedzą obok na schodach jedynego sklepu we wsi, patrzą, jedzą lody i kwiczą ze śmiechu nad absurdalnością tego wydarzenia.
Bo jak się Dzieje, to świat przechodzi w tryb awaryjny. Przestają obowiązywać normalne reguły. Można się śmiać, można w ramach śniadania pójść na wódkę, można nadszarpnąć zasoby karty kredytowej lub skorzystać z dobrodziejstw urlopu na żądanie. Można się zachowywać nieracjonalnie i cieszyć się bezkarnością.
No. Lubię gdy się Dzieje. I właśnie ostatnio się Działo. Tym razem zaszwankowała nie technika, a inny człowiek. W sensie społecznym nie zdrowotnym. Niestety, szczegółów nie opowiem, bowiem tym razem to nie ja znalazłam się w centrum wydarzeń i zbyt wiele cudzej prywatności musiałabym tu ujawnić. Ale powiem Wam jedno – każdy nieroztropny pan, który miałby chęć nieuczciwie wobec jakiegoś dziewczęcia postąpić, powinien pamiętać, że owo dziewczę ma bardzo groźną broń w zanadrzu – przyjaciółki, które z największą rozkoszą pokażą nieroztropnemu panu gdzie raki zimują. I to nawet nie uciekając się do przemocy fizycznej.
Wobec takiego Dziania się, istniało ryzyko drobnego złamania serca. A z sercem to jest tak, że nawet najmniej istotne draśnięcie potrafi w pierwszej chwili zaboleć jak wielokrotne złamanie z przemieszczeniem. Zatem trzeba je zapobiegawczo leczyć z całą mocą. Leczenie serca wymaga dwóch medykamentów, obu w ilościach znacznych: alkoholu i słodkości. I ja dziś o tych słodkościach.

Niektórzy puryści twierdzą, że na zawód miłosny pomaga tylko czekolada. Pozwolę się nie zgodzić, a na poparcie mych słów powiem, że tarta doskonale wypełniła swoje zadanie :-)
Na spód, jak to w tartach bywa, przygotowujemy kruche ciasto. Szybko za pomocą rąk lub jeszcze szybciej za pomocą robota kuchennego łączymy 130 g zimnego masła, 260 g mąki, 65 g cukru, 4 żółtka, szczyptę soli i łyżkę zimnej wody.


Ciasto rozwałkowujemy, wykładamy nim formę i chłodzimy w lodówce pół godziny. Następnie przygniatamy ciasto na przykład fasolą i podpiekamy 10 minut w temperaturze 200 st.

A potem jeszcze kilka minut bez fasoli – do złotego koloru.
Wypełnienie tarty powinno być kwaśne. Nada się pigwa, czarna porzeczka, agrest, żurawina, itp. Ja z rzeczy kwaśnych miałam ocet i wiśnie – wybrałam to drugie.

Jeśli moim wzorem będziecie używać owoców mrożonych, to pamiętajcie, żeby dać im się porządnie rozmrozić i ocieknąć z nadmiaru wody.
Wiśnie mieszamy z 60 g cukru pudru i dwoma łyżkami skrobi.


Teraz czas na wykończenie. Na wierzch trafi beza rosę puszczająca, czyli z syropem w miejsce cukru pudru.
Syrop gotujemy z 225 g cukru i 100 ml wody. Od momentu gdy syrop zawrze gotujemy go jeszcze 5-7 minut. Syrop ciepły, ale już nie wrzący, wlewamy cienką strużką do ubitych białek – nie przerywając ubijania.


Pieczemy w 200 st. przez ok 20 minut.

Można jeść od razu. Ale trzeba Wam wiedzieć, że ciasto po leżakowaniu w lodówce puszcza rosę. Zatem kto może niech się wstrzyma. A kto nie może niech je :-)


Przepis od Чадейки