Tag Archives: ziemniaki

Dla zabieganych. Dla smakoszy. Dla wszystkich.

Zwykły wpis

W kwestii zupy, to ja przyznaję, rzadko się za nią biorę. Nie dlatego, że nie lubię. A głównie dlatego, że sama zupa to trochę mało, a zupa plus drugie, to trochę za dużo. Również za dużo zachodu. No i nie lubię siekać warzyw w kostkę, a prababcia mnie nauczyła, że tylko taka zupa jest szlachetna – z równą marchewkowo-selerowo-pietruszkową kosteczką. W całości to można wrzucić włoszczyznę jak się gotuje rosół. Albo jak się człowiek zabiera za sprawę dla samego wywaru.

Ale. Są takie zupy, których zrobienie jest łatwe jak ugotowanie jajek, więc wymówka ze zbyt dużą ilością pracy odpada. Są takie zupy, których można zrobić malutko, a nie cały gar, co też stanowi argument w sprawie. No i wreszcie urzekający smak sprawia, że nie można im się oprzeć. A, wierzcie mi, urzekający smak można wyczarować z rzeczy najprostszych. Na przykład z ziemniaka.

No to teraz patrzcie jakie to łatwe! Ziemniaka kroimy w kostkę – jeden większy na głowę wystarcza. To nie za dużo siekania, prawda?

Garść zielska – tymianek, rozmaryn, liść laurowy, ziele angielskie i czosnek zawijamy w gazę. Nie jest to konieczne, ale takie zawiniątko łatwiej potem wyłowić, niż bawić się w wyławianie wszystkiego oddzielnie.

Wrzucamy ziemniaczaną kostkę i pakiecik z przyprawami do rondelka, zalewamy wszystko mlekiem – ok. 250 ml na każdego ziemniaka, solimy i gotujemy na średniomałym ogniu, aż ziemniaki będą mięciutkie. Czyli ok. 20 minut.

Wówczas wyciągamy przyprawy i miksujemy zupę na gładki krem.

Doprawiamy temat szczyptą gałki muszkatołowej

I czas na finał – wykańczamy zupę żółtkiem i łyżką gorgonzoli. Pamiętajcie, żeby wmieszać jedno i drugie już z dala od ognia.

I gotowe! Prosto i pysznie.

Cytryna północy

Zwykły wpis

Jak już Wam wspominałam, niektórzy uważają ziemniaka za cytrynę północy (nie pytajcie dlaczego, jest to dla mnie analogia niepojęta) i w ten sposób podnoszą jego rangę. A tymczasem nie trzeba ziemniakowi dorabiać dodatkowych mocy, bo i bez tego ziemniak niepodzielnie króluje na stołach od wieków. Król ziemniak, jak na króla przystało, cieszy się atencją artystów. Van Gogh malował Jedzących kartofle. Historycy sztuki próbują tłumaczyć, że to surowe twarze plebsu zainspirowały malarza, ale my dobrze wiemy jaka jest prawda – za Vincentem chodziła micha ziemniaków z zsiadłym mlekiem i najzwyczajniej przelał pragnienia podniebienia na płótno.

Albo taki Tuwim ze swoim Kartoflem – nawet się nie wysilił aby ukryć głównego bohatera wiersza. Tytuł mówi wszystko i tylko nadgorliwcy się doszukują jakiegoś drugiego dna, że to niby nostalgia, jesień, wspomnienia młodzieńcze, itepe, itede. A to wcale nie prawda. Julek, po prostu, uwielbiał pieczone ziemniaki i dał temu wyraz.

Również rzeźbiarze ukochali sobie motyw kartofla. Jego subtelna linia, intrygujący kształt, niezwykła finezja krągłości od lat motywują artystów by sięgnąć po dłuto i uwiecznić ten wdzięczny temat. W Biesiekierzu poszli na całość i zainwestowali w największy na świecie pomnik ziemniaka. I słusznie. Szczere uwielbienie powinno być jawnie i dumnie ogłaszane światu.

I ja też mą miłość do ziemniaka wyznam publicznie. Nie będę się powstrzymywać. Bo ziemniak pyszny jest. Młody ziemniak jest wspaniały po dwakroć. A z salsą verde – to już jest najczystsza poezja, najwspanialszy wytwór sztuki, kultura wyższa, pierwiastek boski. Potworne pyszności. Choć nieszczególnie fotogeniczne.

Co zrobić z ziemniakami, to sprawa dość oczywista – obrać, wodą zalać, kota odgonić, zagotować.

A na salsę verde, czyli zielony sos, potrzebować będziemy po pęczku pietruszki i mięty, a do tego łyżka kaparów, 3 korniszonki, ząbek lub dwa czosnku, łyżeczka musztardy, łyżka octu winnego, sól do smaku  i oliwa z oliwek.

Wszystkie składniki wrzucamy do jednego naczynia, zalewamy oliwą i miksujemy na zieloniutki sos.

Ziemniaki łączymy z salsą, jemy je i zachwycamy się niepomiernie. Można popełnić jakiś bohomaz lub skrobnąć wierszyk. Nie ma przeciwwskazań.

Romans Jamiego z Nelą. Nie Rubinstein.

Zwykły wpis

Chciało mi się. Bardzo. Młodych ziemniaków. W zasadzie nadal mi się chce. Takich polskich, małych, co to pół godziny na ich szorowanie trzeba spędzić. Za to potem wystarczy odrobina masła i koperek, by poczuć w ustach niebo. Klasyka nakazywałaby również szklaneczkę zsiadłego mleka pod te ziemniaczki spożyć. Nie mam nic przeciwko. Mogę być klasyczna, konserwatywna i rygorystyczna w tym zakresie. Bo młode ziemniaki i zsiadłe mleko tworzą duet doskonały. Ale dziś o innym duecie będzie. Którego siłą sprawczą też są młode ziemniaki. Ale takie importowane. Od razu duże, wyrośnięte. W zasadzie idealne do tego przepisu.

Ziemniaki pieczone wg pomysłu Jamiego cudownie przesiąkają aromatem boczku i ziół. Jamie dodawał szałwię. Ja poszłam w tymianek. Rozmaryn też byłby świetny. A niezależnie od ziołowej koncepcji, zaczynamy od wypatroszenia ziemniaków.

Wykrawaczką gniazd nasiennych robimy w ziemniakach otwory na przestrzał, zachowując wykrojone wałeczki.

W plaster boczku zawijamy czosnek i wybrane zioła. Staramy się zawinąć wszystko w dość ciasny rulonik.

Bekonowe ruloniki wciskamy w ziemniaczane otwory, a z wyciętych wałeczków robimy zatyczki o długości ok. 1,5 cm, którymi korkujemy ziemniaki z obu stron.

Zostaje nam jeszcze obtoczenie ziemniaków w oliwie i oprószenie solą. Od wewnątrz słoność zapewnia boczek, ale od zewnątrz musimy im pomóc.

Ziemniaki pieczemy przez godzinę w  200 st. Albo i nie. Ja przynajmniej zmodyfikowałam tą zasadę. Bo do ziemniaków robiłam mięso, które miało się piec godzinę w 180 stopniach. Więc w sumie ziemniaki piekły się też w niższej temperaturze, za to o kwadrans dłużej.

No właśnie, a jak już jesteśmy przy mięsie, to pozwólcie, że przedstawię: oto karkówka Pani Neli. Nie Rubinstein. Ale, na mniejszą skalę, również słynącej z niezwykłej pyszności jadła u niej podawanego. Przepis pozyskała osobiście Matka Rodzicielka i w łaskawości nieograniczonej podzieliła się nim ze mną. A ja się dzielę z Wami. Ale jakby co, to nie wiecie skąd wyciekły informacje, ok?

1,5 kg karkówki (bez problemu można przeskalować na mniejszą ilość) kroimy na plastry grubości ok. 1 cm i brutalnie rozklepujemy je.

Mięso nacieramy czosnkiem przeciśniętym przez praskę i zostawiamy na ok. kwadrans. Jeśli chodzi o timing, to zaczęłam od tej czynności. W czasie czosnkowego kwadransa zajęłam się ziemniakami, wstawiłam je do piekarnika i wróciłam do mięsa. Wykończyłam mięso, dostawiłam do ziemniaków – które już swoje dodatkowe (w porównaniu z mięsem) 15 minut w piekarniku odsiedziały. I tym sposobem wszystko było gotowe jednocześnie.

Kontynuując. Mięso obsmażamy na ostrym ogniu, za to krótko – około minuty z jednej strony wystarcza. Karkówka jest tłusta sama w sobie, więc obsmażałam ją na suchej patelni, bez żadnego dodatkowego tłuszczu.

Obsmażoną karkówkę układamy w żaroodpornym naczyniu, przekładając ją plasterkami cebuli – 3 główki wystarczą.

A teraz czas na sos, w którym kryje się cały sekret tej karkówki.

Łączymy ok. 200 g pikantnego keczupu (mały słoiczek – może być ciut więcej, ciut mniej), 2 łyżki musztardy (najlepiej dijon), ząbek czosnku przeciśnięty przez praskę, 2 łyżki octu winnego, 1/4 łyżeczki pieprzu, 1 łyżkę soli, 1 łyżeczkę słodkiej papryki, 1 łyżeczkę papryki ostrej, 1 łyżkę cukru oraz 300-350 ml wody.

Mięso zalewamy sosem, przykrywamy i dusimy przez godzinę w 180 stopniach.

Karkówka przyrządzona w ten sposób dosłownie rozpływa się w ustach. Polecam, i to bardzo.

A oto co wychodzi, gdy Jamie i Nela spotykają się na jednym talerzu – bardzo dobrana para (choć mało fotogeniczna – ładnych dzieci, to oni mieć nie będą):

Mezalians kulinarny

Zwykły wpis

Po pierwsze, ustalmy sobie jedno. Poniższe nie dotyczy Niesfornego Męża. Bo jego mózg działa inaczej. Siatkę neuronów ma tak zapętloną, że stworzenie jej mapy wymagałoby chyba sięgnięcia po co najmniej piąty wymiar. Z Niesfornym Mężem gra w kalambury to jedyne w swoim rodzaju doświadczenie, bo skojarzenia jakie próbuje zaprezentować są daleko poza percepcją przeciętnego człowieka. Przy okazji, w kalamburach niespełniony aktor z niego wychodzi, co również wydatnie wpływa na atrakcyjność tego widowiska. Ale nade wszystko widownia jest doprowadzona do niepohamowanych ataków radości wskutek niebywale rozwiniętej umiejętności skojarzenia wszystkiego ze wszystkim.  Niejeden radziecki naukowiec na badaniach mózgu Niesfornego Męża profesury  mógłby się dorobić.

Ja chyba bardziej przeciętnego człowieka przypominam. Moje myśli bardziej liniowo podążają. Czasem tylko nie da się ustalić gdzie jest początek, a gdzie koniec. Co było pierwsze – jajko czy kura? Myśli, zwłaszcza te niekontrolowane, popylają po wstędze Mobiusa. Ooo, mam czekoladę! -> A może by tak ciasto czekoladowe zrobić? -> Hmm, ciasto… -> Jakie by tu ciasto zrobić? -> Zobaczmy co mam na stanie. -> Ooo, mam czekoladę! W dowolnym miejscu można w tą pętlę wskoczyć, w równie dowolnym momencie ją opuścić.  Krążą te myśli, krążą i już nie wiem, czy ciasto czekoladowe zrobiłam, bo miałam ochotę na czekoladę, czy też miałam czekoladę, więc ciasto czekoladowe zrobiłam. Tak samo tym razem było. Nie wiem czy chęć spożytkowania kawioru uzewnętrzniła się w takiej formie, czy też smak na pieczonego ziemniaka szukał godnej oprawy. Wyszło pysznie, więc pozostawię ten dylemat nierozstrzygnięty.

Połączenie plebejskiego ziemniaka z burżuazyjnym kawiorem jest rewelacyjne. Nic dziwnego, że praktykowano mezalianse, skoro efekt może być tak zacny. Jak ktoś ma opory, to niech ziemniaczka okrasi śledziem, a kawior spożytkuje pod szampana. Też będzie dobrze.

Ziemniaki myjemy, pakujemy w sakiewki z folii aluminiowej i pieczemy w 180 st. przez 1,5 godziny. Upieczone ziemniaki przecinamy na pół i ostrożnie wydrążamy miąższ, by powstały ziemniaczane łódeczki.

Pamiętajcie, żeby ziemniaków upiec z nadwyżką – ok. 1/4 ziemniaków więcej, niż chcecie docelowo połóweczek uzyskać. Mi z 10 ziemniaków wyszło 7 nadzianych połówek.

Wydrążony miąższ łączymy z masłem i solą. Soli do smaku. A masła – to zależy. Mniej więcej 1 łyżeczka na ziemniaka, ale to bardzo zależy od odmiany. Chodzi o to, by ziemniaczany puch skleić w masę, którą będziemy nadziewać wydrążone połówki. No więc właśnie. Nadziewamy je z lekką górką – z tego powodu ziemniaków z nadwyżką trzeba było ugotować.

Zapiekamy je jeszcze przez 15 minut. Teraz tylko śmietana, kawior, zielsko jakieś (lub też zupełnie inny zestaw dodatków) i gotowe.