Chciało mi się. Bardzo. Młodych ziemniaków. W zasadzie nadal mi się chce. Takich polskich, małych, co to pół godziny na ich szorowanie trzeba spędzić. Za to potem wystarczy odrobina masła i koperek, by poczuć w ustach niebo. Klasyka nakazywałaby również szklaneczkę zsiadłego mleka pod te ziemniaczki spożyć. Nie mam nic przeciwko. Mogę być klasyczna, konserwatywna i rygorystyczna w tym zakresie. Bo młode ziemniaki i zsiadłe mleko tworzą duet doskonały. Ale dziś o innym duecie będzie. Którego siłą sprawczą też są młode ziemniaki. Ale takie importowane. Od razu duże, wyrośnięte. W zasadzie idealne do tego przepisu.

Ziemniaki pieczone wg pomysłu Jamiego cudownie przesiąkają aromatem boczku i ziół. Jamie dodawał szałwię. Ja poszłam w tymianek. Rozmaryn też byłby świetny. A niezależnie od ziołowej koncepcji, zaczynamy od wypatroszenia ziemniaków.

Wykrawaczką gniazd nasiennych robimy w ziemniakach otwory na przestrzał, zachowując wykrojone wałeczki.

W plaster boczku zawijamy czosnek i wybrane zioła. Staramy się zawinąć wszystko w dość ciasny rulonik.


Bekonowe ruloniki wciskamy w ziemniaczane otwory, a z wyciętych wałeczków robimy zatyczki o długości ok. 1,5 cm, którymi korkujemy ziemniaki z obu stron.

Zostaje nam jeszcze obtoczenie ziemniaków w oliwie i oprószenie solą. Od wewnątrz słoność zapewnia boczek, ale od zewnątrz musimy im pomóc.

Ziemniaki pieczemy przez godzinę w 200 st. Albo i nie. Ja przynajmniej zmodyfikowałam tą zasadę. Bo do ziemniaków robiłam mięso, które miało się piec godzinę w 180 stopniach. Więc w sumie ziemniaki piekły się też w niższej temperaturze, za to o kwadrans dłużej.
No właśnie, a jak już jesteśmy przy mięsie, to pozwólcie, że przedstawię: oto karkówka Pani Neli. Nie Rubinstein. Ale, na mniejszą skalę, również słynącej z niezwykłej pyszności jadła u niej podawanego. Przepis pozyskała osobiście Matka Rodzicielka i w łaskawości nieograniczonej podzieliła się nim ze mną. A ja się dzielę z Wami. Ale jakby co, to nie wiecie skąd wyciekły informacje, ok?
1,5 kg karkówki (bez problemu można przeskalować na mniejszą ilość) kroimy na plastry grubości ok. 1 cm i brutalnie rozklepujemy je.

Mięso nacieramy czosnkiem przeciśniętym przez praskę i zostawiamy na ok. kwadrans. Jeśli chodzi o timing, to zaczęłam od tej czynności. W czasie czosnkowego kwadransa zajęłam się ziemniakami, wstawiłam je do piekarnika i wróciłam do mięsa. Wykończyłam mięso, dostawiłam do ziemniaków – które już swoje dodatkowe (w porównaniu z mięsem) 15 minut w piekarniku odsiedziały. I tym sposobem wszystko było gotowe jednocześnie.
Kontynuując. Mięso obsmażamy na ostrym ogniu, za to krótko – około minuty z jednej strony wystarcza. Karkówka jest tłusta sama w sobie, więc obsmażałam ją na suchej patelni, bez żadnego dodatkowego tłuszczu.

Obsmażoną karkówkę układamy w żaroodpornym naczyniu, przekładając ją plasterkami cebuli – 3 główki wystarczą.

A teraz czas na sos, w którym kryje się cały sekret tej karkówki.

Łączymy ok. 200 g pikantnego keczupu (mały słoiczek – może być ciut więcej, ciut mniej), 2 łyżki musztardy (najlepiej dijon), ząbek czosnku przeciśnięty przez praskę, 2 łyżki octu winnego, 1/4 łyżeczki pieprzu, 1 łyżkę soli, 1 łyżeczkę słodkiej papryki, 1 łyżeczkę papryki ostrej, 1 łyżkę cukru oraz 300-350 ml wody.
Mięso zalewamy sosem, przykrywamy i dusimy przez godzinę w 180 stopniach.

Karkówka przyrządzona w ten sposób dosłownie rozpływa się w ustach. Polecam, i to bardzo.
A oto co wychodzi, gdy Jamie i Nela spotykają się na jednym talerzu – bardzo dobrana para (choć mało fotogeniczna – ładnych dzieci, to oni mieć nie będą):


52.282382
21.065368