Dzisiaj sobie pojadę po tabu. A co! Wezmę na tapetę gusta i guściki. W bardzo konkretnej sferze, a nie tak ogólnie. Bo w kwestii kawy. Tak jak niektórzy nie mogą żyć bez wody, ja nie mogę żyć bez kawy. To znaczy prawdopodobnie nie mogę, bo nigdy nie próbowałam. Wszak nie ma co podejmować zbędnego ryzyka, prawda? W każdym razie kawę piję regularnie, od czasów niepamiętnych, przypuszczalnie poczynając od okresu prenatalnego. Bo centkowa mama również kawę wyżej od wody w hierarchii stawia.
No a skoro kawa mi towarzyszy zawsze, wszędzie i nieustannie, to chyba oczywiste jest, że mam swoje upodobania w tym zakresie. Bardzo proste upodobania. Żadne starbaksy, kofiheweny i inne przybytki nie mają szans podbić mego serca. Bo kawa ma mieć fusy. Fusy zalewamy wrzątkiem, odczekujemy chwilę by się zaparzyły, a następnie pijemy. To jest jedyna słuszna procedura. Mleko jest dla dzieci, a cukier do ciasta. Rzekłam.
Ale, ale. Nie myślcie o mnie źle, nie jestem faszystką – gości mogę poczęstować nawet neską (choć osobiście i skrycie uważam, że to nawet kawa nie jest). Poza tym, dopuszczam odstępstwa. W Podróży – bo picie i jedzenie po lokalesowemu jest elementem poznawania kraju – oraz z ciekawości – bo rutyna to nie jest to, co tygrysy lubią najbardziej. Dziś zatem, w ramach przełamywania schematów, walki z nudą i poszerzania horyzontów będzie kawa po ormiańsku.
Ormiańska kawa wyróżnia się sposobem przygotowania. Po pierwsze, idealny do niej jest tygielek. Z braku tygielka można się posłużyć wysokim i wąskim garnkiem.
Tygielek trzeba czymś wypełnić. Niewątpliwie bez kawy się nie obejdzie. Przyda się też kardamon.
Do tygielka wsypujemy po czubatej łyżce kawy, 2-3 roztłuczonych ziarenkach kardamonu i płaskiej łyżce cukru na osobę.
Zalewamy zimną wodą i stawiamy na niewielki ogień. Kawę trzy razy prawie zagotowujemy. Prawie – czyli zdejmujemy z ognia, gdy pojawiają się pierwsze symptomy wrzenia. Odstawiamy na dziesięć minut do przestygnięcia, po czym czynność powtarzamy. Oczywiście pierwsze prawie zagotowanie, gdy zaczynamy od zimnej wody, zajmie najwięcej czasu. Dwa kolejne pójdą już szybko.
Teraz zostaje tylko rozlać kawę do filiżanek i delektować się nieśpiesznie, najlepiej z widokiem na jezioro Sevan. Albo chociaż słuchając radia Erewań ;-)
(a ja i tak uważam, że fusy zalane wrzątkiem są najlepsze)