Category Archives: weekendowo

Z okazji wolnej środy

Zwykły wpis

Nie wiem jak Wy, ale ja od dawna uważam, że dwa wolne dni w tygodniu to zdecydowanie i stanowczo za mało. Poniedziałkowa udręka i piątkowy entuzjazm dowodzą tego dobitnie. Zwykły weekend wszakże, to rzecz mocno niewystarczająca. W sobotę człowiek musi, po prostu musi odespać. Bez tego można nagle i nieoczekiwanie umrzeć. Ja osobiście zawsze umieram jak nie odeśpię. Do tego dochodzą jakieś przyziemne obowiązki – cały tydzień odkładane porządki, uzupełnienie spiżarki, ploty w maglu i inna udręka towarzysząca naszej egzystencji na ziemskim padole.

Jak się okazuje, prawdziwie wolna zostaje jedynie niedziela. A jeden dzień leniwego odpoczynku, wyjazdów za miasto, gapienia się w telewizor, jeżdżenia rowerem dookoła fontanny, wcinania waty cukrowej i przejażdżek na karuzeli, raptem jeden dzień tego wszystkiego, to już kategorycznie niedopuszczalnie i tego już radykalnie za mało. Wniosek jest jeden i jest oczywisty. Wolnych dni powinno być więcej.

No i tu dochodzimy do sedna. Znam parę osób, które twierdzą, że weekend powinien być trzydniowy. Że powinno się zlikwidować poniedziałki albo wolne zrobić w piątki. Są to szczytne idee, nie będę ich zatem zbyt gorliwie potępiać. Ale wiedzieć Wam trzeba, że ja od dawna głoszę co innego. Mianowicie: wolne środy. Bo dwa razy po dwa dni, to każdy da radę pracować. Bo tydzień w częściach jest mniej męczący niż tydzień w całości. Bo w środę można załatwić to, co normalnie jest do załatwienia w sobotę. No i potrzeba sobotniego odsypiania będzie zdecydowanie zredukowana. A jak się usunie poniedziałki, to nowym najbardziej znienawidzonym dniem po prostu stanie się wtorek. Z resztą – w tym tygodniu możecie przetestować mój postulat w praktyce. I jak? Podoba się?

A żeby wolną środę w pełni poczuć, trzeba ją celebrować jak sobotę. Zatem na jutro proponuję Wam coś adekwatnego – weekendowe śniadaniowe ciasto :-)

Ciasto na śniadanie? I od razu wiadomo kto za tym stoi – oczywiście Nigella. A jak Nigella, to nie może być trudno i kłopotliwie, prawda? No właśnie – ciasto, choć wyrastające, nie powoduje rano zgryzot czasowych, bo można je przygotować dzień wcześniej. A przygotowanie przebiega następująco:  350 g mąki, 1/2 łyżeczki soli, 50 g cukru i opakowanie suchych drożdży (7 g) łączymy w dużej misce.

Do suchych składników dolewamy 2 jajka roztrzepane z 125 ml letniego mleka, 1/2 łyżeczki ekstraktu waniliowego i skórką  otartą z jednej cytryny.

Składniki szybko łączymy ze sobą, a następnie dodajemy 50 g rozpuszczonego masła

Ciasto wyrabiamy aż będzie gładkie i elastyczne. W wyrabianiu pomagamy sobie mąką – ja dodałam podczas wyrabiania jeszcze ok. 70 g. Gotowe ciasto musi wyrosnąć. Można dać mu wyrastać klasycznie – godzinę z hakiem w ciepłym miejscu – albo można wstawić je na całą noc do lodówki do powolnego wyrastania. W każdym przypadku ciąg dalszy następuje gdy ciasto podwoi swą objętość. W przypadku klasycznego wyrastania możemy od razu przystąpić do dzieła, w przypadku ciasta lodówkowego musimy mu dać chwilę, by ogrzało się nieco po wyciągnięciu z lodówki.

A ciąg dalszy jest taki, że wyżywamy się brutalnie na cieście. Okładamy je bezceremonialnie pięściami, względnie wałkiem.

Gdy ciasto już wie kto tu rządzi można przystąpić do rozpłaszczenia go na blaszce. Tu muszę poważnie skorygować autorkę przepisu, bo podała, że proporcje są odpowiednie na blaszkę o wymiarach 20×30 cm. Otóż nie – ciasta starcza na zdecydowanie większą blachę 35×40 cm! Mi najwygodniej było rozprowadzać ciasto od razu wałkiem na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia.

Ciasto rozwałkowujemy cienko od brzegu do brzegu i dajemy mu odpocząć przez kwadrans, w którym my, wręcz przeciwnie, nie odpoczywamy. Bo teraz trzeba przygotować owoce. U Nigelli były to jabłka i jeżyny. U mnie borówki i nektarynki. Nektarynki wzięłam 4, borówek było 250 g.

Ciasto na początek smarujemy jajkiem roztrzepanym z łyżką śmietany.

Następnie wysypujemy owoce na ciasto

Teraz czas na szybką kruszonkę – 50 g mąki, 25 g mielonych migdałów, 4 łyżki brązowego cukru oraz 50 g zimnego masła rozcieramy w palcach

Na koniec kruszonkę łączymy z małą garścią płatków migdałowych i posypujemy nią ciasto

Ciasto wsadzamy do piekarnika nagrzanego do 200 st. na 15 minut, skręcamy temperaturę do 180 stopni i pieczemy kolejne 20 minut. Gotowe!

A jeśli ze śniadania coś zostanie, to trochę lukru zmieni ciasto śniadaniowe w klasycznego towarzysza dla popołudniowej kawki. Miłej wolnej środy! :-)

Albo jestem zbyt kochliwa, albo nie sposób jej nie kochać

Zwykły wpis

Zdecydowanie łatwo popadam w kulinarne ekscytacje. Rzut oka na kolejną do kolekcji formę, kokilkę czy inne kuchenne utensylium i już sięgam do portfela gotowa do płacenia. Niesforny Mąż pod ręką nosi kaftan bezpieczeństwa i gotowy jest w każdej chwili siłą wyciągać mnie ze sklepu oraz doprowadzić do orzeczenia o mojej chwilowej niepoczytalności.

Pierwszy kęs jakiegoś cudnego połączenia smaków i już gotowa jestem jeść do końca życia truskawki z octem balsamicznym, a na plecach wytatuować sobie gruszka + gorgonzola = miłość forever. No i  zielonemu curry oraz pho z krewetkami przyrzekłam wierność, póki śmierć nas nie rozłączy.

Pełną obojętność wynikającą z nieświadomości istnienia danego zjawiska i dziką, entuzjastyczną miłość dzieli u mnie jakieś 30 sekund. Mniej więcej tyle musiałam zobaczyć z pierwszego odcinka, żeby całkowicie pokochać Rachel Khoo. Dziewczę jest po prostu urocze. Lekko, finezyjnie i potwornie pysznie poczyna sobie ta Angielka w małej paryskiej kuchni. A do tego jest niesłychanie seksowna, co sprawia, że osobnikom płci obojga ciężko oderwać od niej wzrok. Zresztą nazywana jest nową Nigellą – to powinno właściwie przybliżyć stan rzeczy.

Jako zdeklarowana fanka jajek, na pierwszy ogień wzięłam jej muffinową wersję croque madame.


Sprawa jest prosta i pyszna, jednak wymaga maleńkiej dozy przygotowań. Po pierwsze, chleb. Kawałki tostowego chleba pozbawiamy skórek i rozpłaszczamy wałkiem.


Po drugie, sos. Z łyżki masła i łyżki mąki robimy jasną zasmażkę, podlewamy ją szklanką mleka, gotujemy chwil kilka, po czym doprawiamy solą, pieprzem i gałką muszkatołową.


Zostaje tylko zmontowanie poszczególnych elementów w całość. Chleb smarujemy rozpuszczonym masłem z obu stron.

Wykładami chlebowymi płatami foremki, np muffinkowe. Próbowałam też z ramekinami – tu potrzebowałam dwóch kawałków chleba by wyłożyć ścianki formy.


Dalej szynka i jajko. W kokilce całe mieści się bez problemu. W mniejszym zagłębieniu formy muffinkowej – niekoniecznie. Można zastosować patent Rachel i odlać trochę białka przed umieszczeniem jajka w gniazdku.

Na koniec nakładamy czapę z sosu

Przyozdabiamy serem


I pakujemy w 180 stopni na kwadrans.

Wygląda jak muffin, smakuje jak niebo. Idealne śniadanie na weekend. Idealna kolacja w dzień każdy.

Wielka Teoria Grilowanego Sera

Zwykły wpis

Lubię wszelkiej maści wariatów i pasjonatów. Uwielbiam pozytywnie zakręconych wariatów, co to konwenans sobie czasem złamią, a przy okazji stworzą coś fajnego. Lubię, gdy ktoś ma swoją zajawkę w życiu. Gdy szydełkuje, składa barwne paski w origami, pasjami układa pasjanse i czyta wszystko co wydrukowano helvetiką. Lubię, gdy ktoś wkłada serce w to co robi, nawet jeśli robi głupoty. Pewnie dlatego Niesfornego Męża wybrałam na męża. I pewnie dlatego lubię seriouseats.com.

Serwis ten zdobył moje serce naukowym podejściem do tematu hamburgerów i innego sortu fastfoodu. Z wagą i miarką, a nade wszystko otwartą głową i nieustraszonymi kubkami smakowymi przemierzają USA wzdłuż i wszerz, i poddają wnikliwej analizie wszelkie jadło, także to, które nie cieszy się masowym szacunkiem. Z entuzjazmem, który można spotkać u uznanych krytyków kulinarnych badających głębię smaku sosu w trzygwiazdkowej restauracji, badają kruchość spodu pizzy i jakość użytego keczupu.

Ostatnio ci zapaleńcy wzięli na warsztat grilled cheese, który nazywa się tak tylko dla zmyłki i skonfundowania miłośników czeskiego prazonego syra. Bo to grilowana kanapka z serem jest. Ale. Rozpuszczony ser, i tak, dodaje +10 do rozkoszy i nazewnictwo nie może w tym przeszkodzić. Dziś zatem o grilowanym serze będzie, na dodatek na cztery sposoby.

Wersja pierwsza – podstawowa – to po prostu usmażona kanapka z serem. Ale taka idealna. Co wymaga, po pierwsze, odpowiedniego chleba. A do tego konkretnego celu najlepszy jest chleb tostowy. Możecie sobie tego dmuchanego świństwa nie lubić na co dzień. Ja nie lubię. Ale i tak, tu sprawdza się najlepiej. Po drugie – ser. Koniecznie łatwotopliwy gatunek. Osobiście postulowałabym jeszcze wyrazistość w smaku, ale to już kwestia osobistych upodobań. Po trzecie – technika. Prostym, acz skutecznym trikiem jest smażenie chleba z obu stron. Wówczas, gdy montujemy kanapkę w całość, ser styka się z podgrzaną powierzchnią i ma większe szanse rozpuścić się do cna. I jeszcze jeden manewr – chleb podczas smażenia chłonie tłuszcz jak gąbka. Aby ograniczyć nadmiar tłuszczu, a jednocześnie zagwarantować, że chleb będzie się podsmażał na maśle, a nie na suchej patelni (bo tylko smażąc się na maśle rumieni się w ten sposób, o który chodzi), zamiast natłuszczać patelnię, smaruję masłem chleb. Z dwóch stron. No to jedziemy.

Chleb smażymy do rumianego koloru i przewracamy na drugą stronę

Kładziemy na gorącą powierzchnię ser, składamy kanapkę w całość i dosmażamy po obu stronach do złotego koloru.

Wersja podstawowa gotowa – jemy szybko, póki ciepła.

Sposób drugi zakłada zrobienie z nudnej kanapki z serem wersję de lux. Co konkretnie wrzucicie do środka zależy od Waszych upodobań i zawartości lodówki. Ja uwielbiam wersję z marynowanym jalapeño i soczystą szynką.

Technika wykonania jest dokładnie taka sama, jemy też na gorąco.

Sposób trzeci zakłada, że zamiast masła wysmarujemy chleb majonezem. W końcu jest dość tłusty, czemużby nie mógł zastąpić masła w procesie smażenia?

Kanapki z majonezem przyrumieniają się na inny kolor – cukier występujący w majonezie karmelizuje się i stąd ciemniejsze refleksy na chlebie.

W smaku też jest różnica – majonez nadaje delikatną słodycz, która świetnie się komponuje ze słonym serem i ostrą papryczką.

I wreszcie sposób czwarty, rozpustny i wspaniały, w którym dorzucamy do gry jajko.

Wyciągamy z biurka dziurkacz i dziurkujemy chleb. Dziurka powinna pomieścić żółtko, ale nie może być za duża, a raczej pozostała powierzchnia chleba nie może być za mała, bo nie utrzyma ciężaru odpowiedzialności.

Tu już proponuję tłuszczem uraczyć patelnię, a nie chleb, bo smarowanie brzegów jest dość upierdliwe. Ale jak ktoś lubi, to nie ma przeciwwskazań. W każdym razie, chleb wrzucamy na patelnię i wbijamy jajka – celując żółtkiem w dziurkę.

Jajko lekko solimy i gdy tylko białko się zetnie na tyle, by dało się kromkę przewrócić na drugą stronę, czynimy to. Nakładamy na podsmażoną stronę ser i przykrywamy drugą kromką – jajkiem do góry.

Smażymy z dwóch stron, nie za długo. Idealnie jest wtedy, gdy żółtko pozostanie płynne. Jemy z zachwytem.

A Ty? Po którą wersję sięgniesz?

Od chlebka się głuchnie

Zwykły wpis

Lojalnie uprzedzam, że sprzedaję teraz wieści z drugiej ręki, więc nie jest wykluczone, iż było nieco inaczej. Ale tak to już bywa z rodzinnymi dykteryjkami, że czasem się wykoślawiają wędrując przez pokolenia.  Jak w tej historii o szynce. No wiecie – córka pyta matki, czemu ta gotując szynkę odcina końcówkę. Ta jej odpowiada, że tak trzeba, bo jej matka tak robiła przez całe życie. Dziewczyna idzie więc do babci z tym samym pytaniem i uzyskuje analogiczną odpowiedź. Uparta była, więc drążyła temat dalej i poszła do prababci, również pytając ją czemu odcinała szynkową dupkę. A prababcia na to – no jak to czemu? Bo się do garnka nie mieściła!

Zaraz, zaraz, ja nie o szynce chciałam. A o chlebku. Bo było to tak, że moja praprababcia w zwyczaju miała gotować sobie na kolację cały garnek parówek. A wiedzieć Wam trzeba, że były to czasy okołowojennej zawieruchy i o parówki wcale  nie było specjalnie łatwo. Mając to na uwadze, rodzina sugestiami mniej lub bardziej delikatnymi próbowała mą praprababcię namówić do bardziej racjonalnego gospodarowania wiktuałami i na ten przykład konsumowania dwóch parówek, za to w towarzystwie pieczywa. Na co prababcia z uporem niezrównanym, zawsze i niezmiennie odpowiadała, że od chlebka się głuchnie. Cóż było robić, nikt nie chciał narażać nestorki rodu na zdrowotne uszczerbki i do jedzenia chleba jej nie zmuszano.

Nie wiem na ile poważnie praprababcia swych zasad się trzymała, ale sądzę, że dla tego chlebka mogłaby je, przynajmniej na chwilę, porzucić. Bo to nie byle jaki chlebek. Sam jeden robi za całą kanapkę. Charakterny, mięciutki, łatwopodzielny i najlepszy na ciepło.

Jeśli nie boicie się o swój  zmysł słuchu, to polecam. Bardzo polecam.

Zatem. W garnuszku podgrzewamy 60 ml piwa (z ciemnym chlebek jest genialny) i 4 łyżki masła do czasu, aż masło się rozpuści. Wówczas zestawiamy z ognia i dolewamy jeszcze 80 ml piwa. Odstawiamy by trochę przestygło, ale nadal było ciepłe.

W robocie kuchennym albo po prostu w misce łączymy 280 g mąki pszennej, 2 łyżki cukru, opakowanie (7 g) suchych drożdży i łyżeczkę soli. Mieszając, dolewamy piwno-maślaną mieszankę. Następnie dodajemy 2 jajka (w temperaturze pokojowej), mieszamy do połączenia i w końcu dodajemy resztę mąki: 140 pszennej + 40 g żytniej lub 185 g (tak, miałam na myśli 185, nie 180)  samej pszennej. Zostawiamy ciasto do podwojenia objętości, czyli na ok. godzinę.

W czasie gdy ciasto wyrasta przygotowujemy wypełniacz.

Po pierwsze, 150 g tartego cheddara mieszamy z przyprawami: łyżeczką papryki, łyżeczką musztardowego proszku, 1/2 łyżeczki soli i większą szczyptą pieprzu.

Po drugie, rozpuszczamy 3 łyżki masła do którego, już z dala od ognia, dodajemy łyżkę musztardy, łyżeczkę sosu Worcestershire i trochę ostrego sosu chili. Mieszamy, aż powstanie gładki, emulsyjny sosik.

Ok, wszystko przygotowane, przystępujemy do czynności właściwej. Ciasto rozwałkowujemy na prostokątną płachtę (50×30 cm) i kroimy ją na mniej więcej równe pasy (równolegle do krótszego boku).

Każdy pas smarujemy sosem musztardowym – lepiej robić to pas po pasie, niż od razu wysmarować całość. Jak ciasto się rozmoczy trudniej będzie je złożyć w całość.

Na podkład z sosu wysypujemy ser – po 1/4 na pas. I przykrywamy to kolejnym płatem ciasta. Górną warstwę też smarujemy sosem i posypujemy serem.

Następnie kroimy chlebek na porcje, które przekładamy do natłuszczonej blaszki. Zabawa polega na tym, że porcyjki trzeba ustawić na sztorc. By sobie to zadanie ułatwić, można blaszkę postawić zupełnie pionowo, ale wtedy chlebki siłą grawitacji dążą ku dołowi i chlebek wychodzi z jednej strony bardziej spiętrzony. Mi najlepiej się działało z blaszką ustawioną pod kątem ok 45 stopni.

Gdy ciasto w porządku odpowiednim znajdzie się w blaszce zostawiamy je ponownie do wyrośnięcia na ok. 45 minut.

Pieczemy w 180 stopniach przez 25-35 minut – aż chlebek będzie przypieczony.

Pozwalamy mu przestygnąć kilka minut w foremce, a potem to już tylko wyciągamy i wcinamy. Na ciepło. Z piwem. Uprzedzam, że znika błyskawicznie.

Przepis z smittenkitchen.com


Śniadanie godne soboty

Zwykły wpis

Wiem co jutro zjem. Jest pewna bardzo rozpustna weekendowa opcja, odpowiednia na chłodniejsze dni. Już od środy mnie prześladuje. Zasiał mi ten pomysł w głowie Niesforny Mąż. On o sprawie zapomniał, a ja chodzę opętana kuszącą wizją. To połączenie faktur i smaków działa na moje zmysły. Zresztą zobaczcie tylko jak one wyglądają:

Zniewalające pancakes z bekonem i syropem klonowym. Słodko-słono-dymno-maślany smak tych placuszków jest wręcz uzależniający.

Na 10 pancakes biorę

  • 100 g mąki
  • 150 ml mleka
  • 1 jajko
  • łyżeczkę cukru
  • łyżkę roztopionego masła
  • łyżeczkę proszku do pieczenia
  • szczyptę soli

Wszystko miksujemy i smażymy niewielkie placuszki na maśle. W czasie gdy placki się smażą, na sąsiedniej patelni skwierczy sobie parę cienkich plastrów boczku. Ma być chrrrrupiący! Placki i bekon obficie polewamy błyszczącym, złotym syropem klonowym. Zdecydowanie warto spróbować. Nie tylko w weekend i nie tylko na śniadanie. A propozycja oczywiście pochodzi od Nigelli.

A co Ty wiesz o jajecznicy?

Zwykły wpis

Sądzisz, że o jajecznicy wiesz już wszystko? Przyznam Ci rację, jeśli znasz ją w tej odsłonie. Absolutnie fenomenalny przepis, zmieniający jajecznicę w orgazmiczne doznanie. Prychasz ze wzgardą czytając te słowa? Rozumiem Cię, też myślałam, że czytanie przepisu na jajecznicę nie przystoi, jeśli ma się więcej niż 10 lat i niejedną potrawę na koncie. Rzuciłam okiem tylko dlatego, że autorką była Nigella (tak, przyznaję się już kolejny raz, uwielbiam ją).  Cóż mogę rzec, nie bez przyczyny zrobiła taką karierę.

Jajecznica w tej wersji pasuje mi o każdej porze dnia. Świetnie sprawdza się gdy wracam do domu wieczorem przemarźnięta i głodna, jest doskonała na leniwe weekendowe śniadanie, a także na śniadanie w wersji oh fuck, jak się pozbyć tego kaca. Panie i Panowie, mam przyjemność zaprezentować Jajecznicę meksykańską.

Robiąc tą jajecznicę nie trzymam się ścisłych reguł – biorę więcej dodatków albo pomijam te, których akurat zabrakło w mojej lodówce. Nigella sugeruje pomidora, dymkę, papryczkę chili i tortillę. Baw się dowolnie, pamiętaj jednak, że chili i tortilla są nie do ruszenia, bo to właśnie te składniki przesądzają o charakterze dania.

Zatem siekamy nasze dodatki. Jeśli dodajesz pomidora, to warto go sparzyć i obrać ze skórki. Wyciągamy dwie patelnie. Na jednej podsmażamy na oliwie tortille, na drugiej pozostałe dodatki, które po chwili zalewamy roztrzepanymi jajkami.

Gdy jajka będą jeszcze półpłynne dodajemy do nich zezłocone tortille. Jeśli lubisz jajecznicę bardziej ściętą, dosmaż ją do pożądanej konsystencji, ale w zasadzie danie jest już gotowe. To co tortilla robi z jajecznicą nie daje się ubrać w żadne słowa. Po prostu spróbuj. Smacznego.

TGIF!

Zwykły wpis

Często w piątek przypomina mi się słynny cytat z wypracowań szkolnych nt. średniowiecza: „Człowiek całe życie pracował na swój koniec”. Też tak mam – cały tydzień pracuję, żeby w końcu odetchnąć pełną piersią i powiedzieć Thanks god, it’s FRIDAY! Piątek za każdym razem jest jak nowe otwarcie, jak początek czegoś wspaniałego. W piątek mam poczucie, że wszystko może się wydarzyć. W piątek są najlepsze imprezy. Najczęściej właśnie w piątek wskakuję w pociąg, samochód, samolot i rozpoczynam Podróż. A Podróż jest jedynym sportem, który w moim przypadku może stanowić konkurencję dla gotowania. Z resztą niezależnie od tego czy weekend spędzam w kuchni czy w Podróży często efekt końcowy jest podobny – próbuję nowej potrawy :-)

Weekend trzeba degustować, delektować się nim. Trzeba docenić, że nadszedł. Nie wolno dopuścić, aby minął niepostrzeżenie. Jedną z większych przyjemności weekendów spędzanych stacjonarnie jest dla mnie leniwe śniadanie. Osobą, która dla mnie osiągnęła mistrzostwo w celebrowaniu posiłków, przy jednoczesnym zachowaniu rozsądku jeśli chodzi o wysiłek związany z ich przygotowaniem jest Nigella. Królowa grzesznych przyjemności. I tym razem zdałam się na nią, i jak zwykle się nie zawiodłam.

Genialność tego przepisu  polega na tym, że w sobotni poranek nic nie trzeba robić. O przepraszam – trzeba jednak wstać z łóżka i przełożyć przygotowaną zapiekankę z lodówki do piekarnika. No i włączyć piekarnik. I jeszcze  zrobić kawę. Bez kawy nie da rady. Cóż, wypada się również przywitać z Niesfornym Mężem. Na szczęście Kot sam się podstawi do głaskania i przynajmniej to jest z głowy.  Ale poza tym, to na prawdę nic nie trzeba robić.

Aby ta szczęśliwa sobotnia bajka pod tytułem stoliczku nakryj się mogła się ziścić, wystarczy dzień wcześniej  poświęcić 5 minut z piątkowego wieczoru. Na tyle poświęcenia mogę się zdobyć.

Wystarczy zrobić górę kanapek z musztardą i serem:

Potem trzeba tylko ułożyć kanapki w żaroodpornym naczyniu, zalać to posoloną mieszaniną mleka i jajek oraz odstawić to do lodówki. Foremkę o wymiarach 25×25 cm wypełni szczelnie 8 kromek chleba (czyli 4 złożone kanapki) i 6 jaj roztrzepanych z 1/3 szkl. mleka. Nigella zaleca skropić zapiekankę sosem Worcestershire i posypać serem przed wstawieniem do piekarnika. To dobry pomysł, ale nie jest to konieczne.

20 minut w 200 stopniach, a nawet ciut krócej, jeśli włączymy termoobieg, i sobotnie śniadanie gotowe. Tak powinien wyglądać weekend.