Obstawiam, że ciężko by było to zgadnąć. Zwłaszcza biorąc pod uwagę moją nieskrywaną miłość do tatara jak i nie mniej wielkie uwielbienie dla mięsa po obróbce termicznej. Ale fakty są nieubłagane, a przeszłości nie ma się co wypierać. Otóż wyobraźcie sobie, że nieuchronne prawa kierujące życiem nastolatki, czyli niepohamowana chęć buntu i odróżnienia się od reszty, doprowadziły do tego, że miałam dość długi bezmięsny epizod.
Po tym wyznaniu można dojść do mylnych wniosków, że biegłość w zakresie potraw z roślin strączkowych osiągnęłam. Możnaby przypuszczać, że kotlety sojowe, lecza warzywne i pasty z fasoli nie mają przede mną tajemnic. Ale to również tylko pozory. Bo jako nastolatka inne rzeczy miałam na głowie niż gotowanie. Cały wegetarianizm polegał u mnie li tylko na wyparciu z diety mięsa, bez wprowadzenia czegokolwiek w zamian. Jak może pamiętacie, mieszkałam wtedy w internacie i szczytem kunsztu kulinarnego było gotowanie jajek na twardo w czajniku elektrycznym. No i prędzej niż dr oetker wymyślił słodką chwilę wpadliśmy na to, że kisiel wystarczy tylko zalać wrzątkiem. Gotowanie go to zwykła fanaberia.
Dość paradoksalnie, pełnia uroków i bogactwa wszelakich potraw uznawanych za wegetariańskie objawiła mi się dopiero gdy wróciłam na mięsa łono. A objawiła mi się głównie w postaci egzotycznego uroku kuchni świata, np. dość mocno wegetariańskiej kuchni hinduskiej. Bo zdecydowanie uroku ciecierzycowemu curry z nerkowcami odmówić nie można. Wegetariańskiego charakteru również nie.
O tajskim zielonym i żółtym curry już pisałam. Wersja indyjska, choć nazwę ma wspólną, różni się od nich znacznie. Sos jest zawiesisty, dużo bardziej kremowy no i przyprawiony na zdecydowanie inną modłę. Pyszną modłę oczywiście, inaczej bym o nim nie pisała.
Zaczynamy od siekania. 3-4 dymki i tyleż ząbków czosnku siekamy na plasterki. Ponadto rozprawiamy się za pomocą tarki z kawałkiem imbiru oraz tasakiem rozprawiamy się z papryczką chili.
Posiekane towarzystwo podsmażamy, najlepiej na ghee, czyli klarowanym maśle.
W międzyczasie kontynuujemy siekanie. Tym razem bierzemy się za nerkowce (60-70 g). Siekamy je grubo, byle jak i bez dbałości o estetykę.
Dorzucamy je do rondla, a wraz z nimi przyprawy – trochę chili cayenne dla ostrości oraz łyżeczkę garam masala przesądzającą o indyjskim charakterze dania.
Pozwalamy przyprawom podprażyć się nieco w tłuszczu – to wydobywa z nich pełnię mocy. Po ok. minucie będą już intensywne aromaty roztaczać. To niechybny znak, że czas na dalszą część programu, czyli zestawienie rondla z ognia i dodanie całej puszki mleczka kokosowego.
Następnie zawartość rondla przelewamy do blendera i miksujemy na gładki, gęsty sos.
Sos na powrót wlewamy do rondla i teraz jest czas by sięgnąć po ciecierzycę (zawartość dwóch puszek będzie odpowiednia) oraz pół pęczka siekanej kolendry.
Wrzucamy jedno i drugie do sosu, podgrzewamy do czasu aż ciecierzyca będzie ciepła (wystarczy kilka minut). Doprawiamy solą i ewentualnie dodatkową garam masalą. Podajemy z ryżem lub chlebkiem naan w towarzystwie limonek. Nie ma przeciwwskazań by danie jeść palcami.