Tag Archives: truskawki

Sielski czerwiec i kruszonka.

Zwykły wpis

Czerwiec już tak ma, że w czerwcu się dzieje. Najdłuższe dni w roku w końcu do czegoś zobowiązują. Tak samo jak pierwsze ciepłe wieczory, pozwalające rozkoszować się widokiem gwiazd przy jednoczesnym braku nogawek i długich rękawów. W czerwcu człowiek na dobre rozbudza się z zimowego snu i zdatny jest by podołać zwiększonej intensywności życia towarzyskiego. W maju było gorzej pod tym względem. W maju też się działo, ale resztki zimy zalegające w kościach sprawiały, że człowiek nie nadążał. A w czerwcu już wszystko jest na właściwym torze. Chęci i możliwości w końcu idą w parze.

Tego czerwca dzieje się jakby więcej. Za oczywistą sprawą piłkarskich emocji. Codzienne mecze, codzienne kibicowanie, punktów podliczanie, karnych przeżywanie. Nawet jak nie dzieje się innego nic, to zawsze chociaż ten mecz się dzieje. I tak jeszcze przez tydzień. Potem się odpocznie.

Ale czerwiec to nie tylko dzianie się. Czerwiec to też jedna wielka sielskość. Młode ziemniaczki z koperkiem i szklanką zsiadłego mleka. Lenistwo w hamaku, leżaku, względnie na kocyku. Noc kupały świętowana ogniskiem u K&C w przecudnych przyrody okolicznościach. Czerwiec to Maleństwo kończące szkołę i przyjeżdżające do starszej siostry na wakacyjne odwiedziny. I wreszcie czerwiec to truskawki. Czereśnie też. Ale nade wszystko truskawki.

Czy wobec powyższego, może być lepszy sposób na uczczenie czerwca niż zniewalająco maślane i słońcem pachnące ciasto z truskawkami? No nie sądzę.

Pełnię szczęścia zapewnia fakt, że ciasto to robi się ekspresowo. No bo wystarczy tylko:

200 g masła w temperaturze pokojowej utrzeć na puszysto. Następnie dodajemy 160 g cukru ze szczyptą soli – nie przerywając ucierania. W kolejnym kroku dorzucamy 4 jaja – jedno po drugim.

W czasie gdy robot kuchenny odwala za nas robotę, ewentualnie wcześniej, jeśli robotę odwalamy własnoręcznie, przesiewamy 200 g mąki, 40 g (1 opakowanie na ogół tyle ma) niesłodzonego budyniu śmietankowego lub waniliowego (albo mąki ziemniaczanej, ale aromatyzowany budyń da lepszy efekt) i 1 łyżeczkę proszku do pieczenia.

Przesiane składniki dorzucamy do maślano-jajecznej masy i mieszamy szpatułką lub kilkoma krótkimi pulsacyjnymi ruchami miksera – tylko do połączenia składników.

Ciasto wylewamy do natłuszczonej blaszki (moja miała wymiary 15×30 cm) i obkładamy truskawkami. Truskawki układamy stroną puszczającą sok (czyli nacięcie) ku górze.

Ostatni krok pozostał – pyszna maślana kruszonka dopełniająca dzieła. W tym celu 150 g mąki, 100 g zimnego masła i 50 g cukru pudru szybko rozcieramy w palach na uwodzicielskie okruchy. Maślana rozkosz ląduje na cieście, a ciasto w piekarniku. Pieczemy w 175 st. ok. 45 minut.

Teoretycznie po upieczeniu studzimy. Ja nie wytrzymałam. Jadłam ciepłe. Jak poczujecie zapach tego ciasta to mnie rozgrzeszycie. Muszę to powiedzieć – to ciasto jest boskie! Smacznego :-)

Przepis od Dorotki.

Wafelki kuku-ruku i paj

Zwykły wpis

Dawno, dawno temu, w czasach gdy centka i krasnoludki były jeszcze młode, sklepiki szkolne przechodziły gwałtowne transformacje. Stary dobry sklepik w mojej podstawówce był otwierany tylko podczas dwóch przerw i sprzedawał jedynie wafelki kuku-ruku oraz drożdżówki. Jedne i drugie były najlepsze na świecie. Potem się sklepikom zaczęło odmieniać.

Najpierw, zamiast dwóch dużych i nieco przybrudzonych półek zapełnionych drożdżówkami pojawiły się regały, na których drożdżówki były wykładane na tacach. Od razu straciły swój apetyczny wygląd. Potem do asortymentu weszły gumy z super ekstra hiper kolekcjonerskimi naklejkami / obrazkami. To akurat nie było takie złe. Potem systematycznie towaru przybywało, ale ubywało radości. Bo sklepik zaczął wyglądać jak klasyczny kiosk ruchu, z gazetami, zeszytami, linijkami, a nawet kosmetykami. Dobrze, że udało mi się ukończyć podstawówkę i nie musiałam dalej oglądać tego upadku.

Potem zaczęło się liceum, a wraz z nim wszedł nowy standard w zakresie handlu na nieletnich. Sklepik chciał być czymś więcej niż sklepikiem, miał powierzchnię 40 metrów kwadratowych i zainstalowany ekspres do kawy. Zdecydowanie aspirował w kierunku kafeterii. A że licealna młodzież sama aspirowała w różnych kierunkach, to aspirujący sklepik cieszył się sporą frekwencją. Sklepik, by zadość czynić młodzieży oczekiwaniom, rozwijał swą ofertę. I razu pewnego wprowadził paje. Paje były różne. Był paj z kurczakiem, z wołowiną, z grzybami, ze szpinakiem i pewnie wiele innych. Paje przyjeżdżały do sklepiku gotowe i były podgrzewane w mikrofali. Wtedy właśnie nabrałam przekonania, że paj to coś bardzo, bardzo złego.

O tym jak głęboko tkwiło we mnie to przekonanie może świadczyć fakt, że dopiero teraz pokusiłam się o zrobienie pierwszego w życiu paja. Choć tego nie jestem w stu procentach pewna. Bo czym się właściwie różni paj od tarty? Ale zakładając, że czymś się różnią, to oto mój pierwszy paj:

Ja się zdecydowałam na wersję mini. Można z tego samego przepisu zrobić duże ciacho. Zmienia się tylko czas pieczenia. Poniższe proporcje starczą na jednego dużego paja lub 7-8 małych.

Zaczynamy od ciasta. 350 g mąki, 2 łyżki cukru, łyżeczkę soli, 280 g masła i 4-5 łyżek zimnej wody zagniatamy na ciasto. Najłatwiej to uczynić robotem kuchennym.

Gotowe ciasto chłodzimy przez co najmniej dwie godziny przed dalszą pracą. Gdy ciasto się ziębi możemy się zająć truskawkami.

Truskawki (1/2 kg) tniemy na ćwiartki i łączymy je z mixem 2 łyżeczek mąki ziemniaczanej, 2 łyżek cukru pudru i łyżeczki cynamonu.

Teraz czas na to, by foremki wyściełać ciastem. A do środka napakować truskawek.

Pozostaje wykończenie. Paski ciasta obtaczamy w brązowym cukrze i układamy na przemian

Wystające części przycinamy do brzegu foremki

Można też przykryć paja płatem ciasta w całości. Wówczas należy pamiętać o zrobieniu otworków wentylacyjnych.

Paje wstawiamy do lodówki i chłodzimy przez kwadrans. Dopiero potem pieczemy je w 230 st. C przez 20 minut. Następnie zmniejszamy temperaturę do 175 stopni i pieczemy przez jeszcze 15 minut (lub 20-30 gdy zdecydowaliśmy się na jedno duże ciasto).

No i muszę odszczekać. Paj to nic złego. Wręcz przeciwnie.

Przepis stąd.

Zakalec z rodowodem

Zwykły wpis

Zakalec ma niezasłużoną opinię porażki kulinarnej, zmory gospodyń domowych i wisi niczym klątwa nad co niektórymi  ciastami. Jednocześnie nie znam nikogo, kto nie lubiłby zakalca. Z Maleństwem wręcz boje toczymy o każdy zainfekowany zakalcem fragment ciasta, a wielkanocna babka z zakalcem to już tradycja. Jakby kiedyś wyszła idealnie wyrośnięta, to wszyscy byliby zawiedzeni.

Zakalec to, po prostu, kolejny rodzaj ciasta. Są ciasta ucierane, przekładane, zagniatane, drożdżowe i na tych samych zasadach istnieją zakalce. Niektórzy lubią ciasta kruche, inni gustują w zakalcach. Zakalce, jak każde inne ciasto, występuje w wielu odmianach – z owocami maści wszelakiej, czekoladami, karmelami, śmietanami i arakiem. Zakalcami pogardzać nie należy, bo na to nie zasługują. Dowód? Proszę bardzo.

Cóż lepiej może potwierdzać szlachetne pochodzenie zakalca niż rodowód wystawiony przez francuskiego kucharza? No wiadomo, że tylko certyfikat od radzieckich naukowców. Ale włączenie potrawy do francuskiego kanonu kulinarnego, to też nie byle co. A zakalec tego zaszczytu dostąpił. Pod postacią clafoutis. Bo clafoutis to nic innego jak pierwszej wody zakalec, zrobiony celowo i na całej ciasta powierzchni. I jak na zakalec przystało – bardzo pyszny.

Zrobienie udanego zakalca to też sztuka. Na szczęście bardzo łatwa. A zaczniemy nie od ciasta, a od owoców.

Owoce mogą być prawdopodobnie każde, aczkolwiek kwaskowatość jest mile widziana. Z wiśniami byłoby genialnie. Ja użyłam ok. pół kilograma truskawek, które przekroiłam na pół i ułożyłam podwójną warstwą w naczyniu do zapiekania. Naczynie miało 24 cm średnicy, zostało przesmarowane masłem i podsypane mąką.

Po owocach czas na ciasto. Choć ciasto to za mocno powiedziane – ot parę składników połączonych w bardzo rzadką zalewajkę. Na początek 125 g mąki połączonej z 1/4 łyżeczki soli rozprowadzamy w szklance mleka.

Następnie dodajemy 3 jajka w temperaturze pokojowej.

W ostatnim kroku dodajemy drugą szklankę mleka, 1/3 szklanki cukru oraz 2 łyżeczki ekstraktu z wanilii. Mieszamy do połączenia, a następnie zatapiamy masą truskawki.

Rozrzucamy na wierzchu odrobinę wiórków masła i wkładamy do piekarnika rozgrzanego do 230 stopni na 25 minut. Clafoutis w tym czasie bardzo urośnie:

A potem spektakularnie opadnie:

Przed jedzeniem należy go całkowicie wystudzić, a nawet schłodzić w lodówce. Następnego dnia jest boski. Tylko zakalec to potrafi.

Przepis pochodzi z tej strony.

Dowód nienaukowy z użyciem Kota i szpinaku

Zwykły wpis

Szpinak, jak wiadomo dzięki radzieckim naukowcom, jest nieocenionym źródłem żelaza. Ba! Ma go więcej niż gwoździe! Nie dziwi zatem historia marynarza Popeye o cudownie nieproporcjonalnym bicepsie, który doznawał przypływu sił nadprzyrodzonych wskutek konsumpcji szpinaku. Nie zdziwi pewnie nikogo również fakt, że chcąc rozbrykać ospałego Kota, chcąc wlać w niego odrobinę młodzieńczej swawoli i entuzjazmu, sięgnęłam właśnie po szpinak.

Dla przeprowadzenia eksperymentu konieczne były:

  1. Kot
  2. Szpinak

Biceps Kota nie uległ natychmiastowej przemianie. Przyczyny upatruję w różnicy fizjologii Kota i marynarza. Aby jednak nie przesądzać o wynikach badań zbyt wcześnie, postanowiłam dać szpinakowi trochę czasu by zadziałał na koci organizm.

Aby czasu oczekiwania nie marnotrawić, przeszłam od razu do eksperymentów na ludziach. Pomna, że Popeye jadł szpinak puszkowany, czyli przetworzony, odparowany, skoncentrowany, postanowiłam szpinak trochę podrasować. Truskawką, między innymi.

Dodatkowo garść truskawek maltretujemy na gęstym sicie i wydobywamy z truskawek nieco soku.

Do truskawkowego soku dolewamy w równej proporcji octu balsamicznego i gotujemy pospołu na maleńkim ogniu, aż uzyskamy gęsty esencjonalny krem.

Truskawkowe balsamico łączymy z oliwą w proporcji 1:1

Substancje te dzikimi wstrząsami łączymy w gładką emulsję, którą dodajemy do szpinaku z truskawkami.

Sałatkę, dla chrupkości, wzbogacamy o prażony sezam

Na koniec dodajemy kąski koziego sera

Eksperymenty na ludziach czas zacząć! Aplikujemy w towarzystwie kawałka przedniego pieczywa.

Uprzejmie donoszę, że skutki były następujące. Kot zdrzemnął się przed telewizorem (i to wcale nie dlatego, że dałam mu przykład). Za to Niesforny Mąż niespodziewanie odkurzył. Niniejszym nienaukowo zostało udowodnione, że szpinak pobudzająco działa tylko na mężczyzn. Bo Kot to kobieta.