Tag Archives: kurczak

Być jak Pomysłowy Dobromir

Zwykły wpis

I kiedy myślę sobie, że to już nie ma sensu, że już nie dam rady, że na kolejnym zakręcie to już spektakularnie wywinę orła, no bo rąk brakuje, a ewolucja spłatała nam takiego psikusa, że stopy chwytne utraciliśmy, to się okazuje, że jakiś szatański pomysł, że jakaś myśl drobna gdzieś w czeluściach zwojów kiełkująca sprawia, że jednak będzie inaczej.

No bo przypomniało mi się coś pysznego. A potem się okazało, że nie dość że odnóży mi nie starczy na blendowanie sosu, to jeszcze nerkowców w domu nie mam. I już prawie się udało, już niemalże ulatniała się ta chęć rozpieszczania kubków smakowych, gdy jednak drzemiący we mnie młody wynalazca orzekł, że da się. I nie, wcale nie wyhodowałam naprędce dodatkowych kończyn. Po prostu wpadłam na skrót genialny w swej prostocie i pyszności. Zamiast orzechów w swej naturalnej postaci użyłam kremowego masła orzechowego. Wyszło obłędnie pysznie. Bo wiadomo – pysznie być musiało, inaczej cała ta zabawa nie miałaby sensu.

Cooking&eatingCurry orzechowe z kurczakiem w tej wersji robi się szybko i prosto. Na początek siekamy chili, czosnek i dymkę.

Cooking&eatingPodsmażamy wszystko krótko na niewielkiej ilości tłuszczu, a następnie dodajemy łyżkę sporą garam masali. No chyba, że macie jakąś bardzo ostrą mieszankę, to wtedy trochę mniej.

Cooking&eatingGdy przyprawy rozwiną swój aromat dorzucamy kurczaka – skrojony w grubą kostkę podwójny filet z piersi. Obtaczamy go dokładnie w zawartości rondla i podsmażamy 2-3 minuty.

Cooking&eatingTeraz czas na masło orzechowe – dorzucamy go solidną łychę

Cooking&eatingDajemy mu chwilę aby połączyło się z przyprawami, a my w tym czasie sięgamy po śmietankę kokosową – małą puszkę czyli 125 ml.

Cooking&eating

Cooking&eating

Kurczaka dusimy w śmietance ok. 20 minut. Jeśli zbyt wiele wody odparuje, możemy sos troszkę rozrzedzić. I tyle. Prawda że szybko? A jak smakowicie! Dzięki ci opatrzności za masło orzechowe!

Cooking&eating

Cooking&eating

Cooking&eating

Idealny fastfood

Zwykły wpis

Nie wiem czy już się do tego przyznawałam, ale mam pewną słabość do fastfoodowych dań. Nie, nie zrozumcie mnie źle – za bardzo cenię sobie dobry smak, by na co dzień żywić się w podejrzanych przybytkach rozpusty. Budy z hamburgerami, frytkami, zapiekankami jakoś nie wzbudzają mojego zaufania. Sieciowe fastfoodownie też nie szczególnie. Owszem, gdy czasem w biegu jestem, brak innej opcji po drodze albo głód mnie dopada taki, że ni kroku bez zatankowania dalej nie pójdę, to zdarza mi się skorzystać z ich usług. Ale nie jest to mój ulubiony sposób przepuszczania pieniędzy na mieście.

No i sama czuję, że dysonans pewien tu powstał. Bo niby  jakaś sympatia we mnie kiełkuje, a jak przychodzi do konkretów, to same kalumnie latają w powietrzu. Otóż zasadniczo to jest tak, że ja fastfoodowni nie lubię, a słabość mam do „dań” tamże serwowanych. Bo np. taki hamburger odtworzony w warunkach domowych, czyli naprawdę składający się z mięsa, to pyszność nie lada. Czy też zapiekanka z rozkosznie rozpuszczonym serem, a nie mrożonym wyrobem seropodobnym. Albo tortilla nadziana świeżo przygotowanym chili con carne w miejsce konserwy niewiadomego składu. No przyznacie – to może być dobre.

Tym razem chrapkę miałam na kurczaka zapieczonego w chrupiącej panierce. I choć kurczę w domu przyrządzone i tak zawsze jest lepsze i zdrowsze od tego z wiadomej sieciówki, to jednak do tej pory do perfekcji brakowało mu tego czegoś. Ptaszysko wychodziło nie tak chrupkie jak powinno, albo nie tak soczyste, albo inne odstępstwo od ideału ujawniało. Dziś jednak uroczyście mogę obwieścić, że idealny kurczak został odnaleziony.

Na czym polega sekret? Na dwóch trikach. Po pierwsze, kurczaka trzeba odpowiednio przygotować. A przygotowanie polega na namoczeniu filetów z kurzej piersi w solance. Co najmniej 6 godzin trzeba je moczyć w osolonej wodzie. Jak mocno osolonej? A tak mniej więcej łyżeczką soli na litr wody.

Drugi sekret to panierka. Na „mokrą” część panierki składa się mleko roztrzepane z jajkiem

Część „sucha” panierki to mąka z odrobiną proszku do pieczenia i – uwaga, uwaga – 2-3 łyżkami mleka w proszku. Dodajemy też miks przypraw: sól, cukier, pieprz i paprykę ostrą oraz słodką.

I teraz kolejna sztuczka – do części suchej dodajemy 2-3 łyżki mleczno-jajecznego płynu. Dzięki temu powstaną grudki, które po usmażeniu stworzą odpowiednio chrupiącą warstwę.

I teraz tak: płaty kurczaka osuszamy z solanki, przyprawiamy takim samym miksem przypraw co panierkę, moczymy w jajku z mlekiem, obtaczamy dokładnie w zgrudkowanej mące i smażymy na głębokim tłuszczu ok. 4 minut, obracając kurczaka w połowie smażenia.

Usmażony kąsek odsączamy z nadmiaru tłuszczu na papierowym ręczniku…

… i jemy w dowolnej formie z dowolnymi dodatkami. Np. tak:

Jeśli chodzi o źródło, to oczywiście jest to seriouseats.com

Kurczak Władcy Pałacu

Zwykły wpis

Na hasło „chiński generał” przed oczyma staje mi zacięte spojrzenie skośnych oczu. Taki mały sadysta, okładający kogo popadnie babusową witką, aż do pierwszych kropel krwi. Tak się kończy zapełnianie głowy obrazkami z telewizji. Bo naprawdę było zupełnie inaczej. A było to tak.

Ding urodził się prowincji Guizhou, uczył się, ogólnie miłym i grzecznym chłopcem był. Lubił sobie też pokucharzyć w wolnych chwilach, co w przypadku chińskiego chłopca było dość niezwykłe, bo od kucharzenia były chińskie dziewczynki. A tymczasem Ding własnoręcznie i osobiście mieszał sobie kurczaka z orzeszkami. Niezależnie od uprawianego hobby, Ding nade wszystko się uczył. Jego ścieżka edukacji zakończyć się miała królewskimi egzaminami, na których Ding wypadł wprost powalająco. W nagrodę został mianowany państwowym urzędnikiem.

Zdolny chłopak wkrótce objął stanowisko zarządcy prowincji Shandong, a wspomnieć trzeba, że była to prowincja o pół Chin oddalona od jego rodzinnego domu. No i Ding tęsknił. Do rodziny – to po pierwsze. A po drugie – Chiny są ogromne i różnice między prowincjami są porównywalne do różnic między krajami w Europie. Zatem wszystko dookoła Dinga było inne. Krajobrazy inne, ludzie inni, jedzenie inne. I podupadałby sobie Ding na duchu, gdyby nie jego sprytny kucharz, który razu któregoś podpatrzył jak jego szef przysmaża sobie kurczaka z orzeszkami. Kucharz podumał, podrapał się po głowie i wpadł na pomysł – ulubione połączenie swego szefa przyprawił w sposób typowy dla jego rodzinnych stron – czyli chili :-) No i jeszcze nutką imbiru i czosnku. Ding odżył. Znajome smaki i zapachy dodały mu energii. Wziął się do pracy i wkrótce objął kierownictwo nad Syczuanem. Nie dość, że władał teraz dwa razy większą prowincją, to jeszcze był w bliższych swemu sercu regionach. Szczęśliwy władca władał sprawiedliwie. Dostał nawet bardzo honorowy tytuł Gongbao – władającego pałacem. Ludzie swojego Gongbao kochali, pomniki mu stawiali, a kurczak z orzeszkami i chili nie miał innego wyjścia – musiał zostać ochrzczony na cześć Dinga. I tak powstał kurczak Gongbao, z jakichś chińsko-lingwistycznych względów nazywany również kurczakiem Kung Pao.

Dania o takiej historii nie można nie spróbować. Zatem do dzieła!

Kurczak gongbao jest łatwy, szybki, bezproblemowy, a wszystkie składniki do niego można bez problemu kupić w każdym większym sklepie. Jeśli macie gdzieś głęboko w szafce zakurzonego woka, to jest dobra okazja by go odkurzyć. Jeśli nie – zwykła patelnia wystarczy. No. Nie ma wymówek.

500 g piersi kurzej kroimy na kawałki (o boku ok. 2 cm) oraz robimy marynatę z 1/2 łyżeczki soli, 1 łyżki rzadkiego sosu sojowego, 1 łyżki wina ryżowego (lub wytrawnego sherry), 2 łyżeczek skrobi kukurydzianej (ziemniaczana też się nada), i 1 białka. Kurczaka wrzucamy do marynaty i zostawiamy na minimum 1/2 godziny.

W czasie gdy kurczak się marynuje gotujemy ryż (najlepiej jakiś kleisty gatunek, np. taki jak do sushi) oraz przygotowujemy resztę potrzebnych składników czyli: kruszymy suszone chili (2-3 strąki), plasterkujemy 3 ząbki czosnku, siekamy 5 dymek (razem ze szczypiorem), kroimy 5 cm korzenia imbiru oraz podprażamy na suchej patelni 100 g orzeszków ziemnych. Niesolonych, ma się rozumieć.

Jeszcze tylko sos należy przygotować. W tym celu łączymy 1 łyżkę cukru, 2 łyżeczki skrobi, 2 łyżki gęstego sosu sojowego, 1-2 łyżki sosu chili, 1 łyżkę octu, 1 łyżkę wina ryżowego (lub wytrawnego sherry) i ok. 150 ml bulionu.

A teraz czas na akcję właściwą, czyli smażenie. Wszystko się będzie działo szybko, dlatego potrzebne ingrediencje koniecznie trzeba przygotować zawczasu.

Na mocno rozgrzany olej (najlepiej arachidowy, ale nie jest to obowiązkowe) wrzucamy chili, imbir i czosnek. Smażymy 1 minutę. Para bucha, tłuszcz skwierczy, zdjęcia wychodzą nieostre.

Dorzucamy kurczaka, smażymy 3-4 minuty, aż zrumieni się lekko ze wszystkich stron.

Do podsmażonego kurczaka dorzucamy dymkę, smażymy jeszcze minutę.

Następnie zmniejszamy ogień, wlewamy sos i pozwalamy mu zgęstnieć (pół minuty pewnie wystarczy, jeśli jest za gęsty można go rozrzedzić wodą). Na koniec wrzucamy uprażone orzechy. I gotowe.

Ten kurczak jest niesamowicie soczysty i delikatny, a sos cudownie zbalansowany. Nie trzeba być fanem kuchni azjatyckiej by go docenić.

Przepis pochodzi z książki Kuchnia chińska podbija świat.

A na dodatek Wam powiem, że Ding wcale nie wyglądał jak chiński generał z mojej głowy. Wręcz przeciwnie – miał długą brodę, łagodne spojrzenie i ogólnie wpisywał się w wizerunek chińskiego mędrca, który przy filiżance zielonej herbaty zapisuje pędzelkiem niekończące się zwoje papirusu. O taki był:

Źródło: Wikipedia

Biegun leniwego gotowania

Zwykły wpis

Kuchnia to ekstrema. Na jednym biegunie, wiecznego niedoczasu, niepodzielnie królują przepisy z cyklu dodać i wymieszać. Ekspresowy makaron gotowy w dziesięć minut i zjadany w pośpiechu tak, że długaśne nitki spaghetti ledwo nadążają wpełzać do ust. Błyskawiczna sałatka chrupana w tempie przyprawiającym o ból żuchwy. Czyli megaszybkie dania ratunkowe pozwalające zjeść coś pysznego nawet w stanie czasowej czarnej dupy. Bardzo lubię takie przepisy.

Ale bardzo lubię również przepisy dokładnie odwrotne. Nieśpieszne, leniwe, puls zwalniające, emocje wyciszające. Trochę kuchennej krzątaniny, trochę kojącego stania przy garach, a potem potrawa robi się sama. Nogi pod kocem się grzeją i udają, że zimy nie ma. Wielgachny kubek gorącej kawy, książka w ręku, klimatyczna muzyka w tle odrywają od rzeczywistości. Niepostrzeżenie zapachy nasilają się, coraz bardziej napastliwie atakują nos i pobudzają pracę żołądka. Gdy kubek jest pusty, a głód nie daje się dłużej ignorować, obiad – jak na zamówienie – jest gotowy.  Np. taki obiad:

Kolejny po tym kurczak z przepisu Juli Child. Pozornie podobny, składniki zbliżone, a jednak efekt jest zupełnie inny. Równie pozytywny, od razu dodam.

Kurczaka myjemy, osuszamy, pozwalamy sobie na żarcik nawiązujący do dziecka wyciągniętego z kąpieli (no co? tak wyglądał!):

Osuszone dzieciątko, tfu, kurczątko nacieramy od wewnątrz masłem, solą, pieprzem i estragonem. Zaszywamy kurczę, krępujemy mu nóżki i nacieramy tą samą mieszanką przypraw i masła również z zewnątrz.

Teraz czas na resztę składników. 100-150 g chudego boczku rumienimy na łyżce masła. 2 duże, grubo posiekane cebule blanszujemy przez ok. 5 minut. Ziemniaki, najlepiej pokrojone w ćwiartki, wrzucamy do zimnej wody i gotujemy tylko tak długo, aż woda zacznie wrzeć.

Ok, wszystko jest przygotowane, to zaczynamy część właściwą. To jest dobry moment by włączyć piekarnik – w czasie naszej krzątaniny pozwalamy mu się rozgrzać do 160 stopni.

Kurczaka obsmażamy na rozgrzanym maśle ze wszystkich stron.

W brytfance lub innym naczyniu, które i na gazie, i w piekarniku sobie dobrze radzi, a do tego ma pokrywkę, krótko podsmażamy na maśle zblanszowane ziemniaki. Krótko – dwie, trzy minutki, tylko tyle, żeby odparowały. Rozsuwamy je na boki, robiąc wygodne legowisko dla kurczęcia.

Układamy obsmażonego kurczaka na ziemniakach, a dodatkowo obkładamy zblanszowaną cebulą i zrumienionym boczkiem.

Jeszcze, dla kolorytu, trochę pietruszki, skruszony liść laurowy.

Naczynie stawiamy na średni ogień i podgrzewamy kilka minut, aż ze spodu zacznie wydobywać się para. Wówczas naczynie przykrywamy i wstawiamy do piekarnika na ok. godzinę i 20 minut. Raz czy dwa podczas pieczenia podlewamy kurczaka z wierzchu puszczonymi przez niego sokami lub dodatkowym masłem. Kurczak jest gotowy, gdy po nakłuciu wypływają jedynie przezroczyste, a nie krwiste soki.

Mięso tak przyrządzonego kurczaka jest niewiarygodnie soczyste, a uduszone w jego sokach ziemniaki stanowią fenomenalne uzupełnienie. Pycha.

Siedem postulatów na rzecz jedzenia

Zwykły wpis

Kontynuując wczorajszy wątek.

Niektórzy potrafią zaprosić gości, na stole postawić słone paluszki, a na większy głód zaordynować pizzę na telefon. I wcale nie rozbrzmiewa w moich słowach krytyka, wręcz przeciwnie – na domówkach u moich Przyjaciół, którzy tak właśnie czynią, świetnie się bawię i nie cierpię żadnego dyskomfortu. O nie. Zazdroszczę im luzu. Bo ja sama, choć jestem przeszczęśliwa mając wiele gęb do nakarmienia, jednocześnie w ferworze przygotowań ocieram się o granice obłędu, padając ofiarą standardów, które sama sobie narzuciłam.

Może nieliczni, równi mi szaleństwem, rozumieją o co cały ten ambaras. Podejrzewam jednak, że pozostałe 99,99% ludzkości oczekiwałoby wyjaśnienia. A rzecz w tym, że imprezowe jedzenie wg moich standardów ma jednocześnie spełniać wszystkie poniższe warunki:

1. co oczywiste, ma być pyszne

2. towarzystwo i gospodarze z tych rozrywkowych i niestroniących od procentów są, więc jedzenie musi stanowić podkład odpowiedni, zabezpieczający przed przedwczesnym zmechaceniem uniemożliwiającym kontynuację zabawy.

3. w świetle powyższego, wysoce wskazane jest danie na ciepło

4. gościnną będąc, często zapraszam więcej osób niż widelców mam w domu, a nikt przecież nie może wyjść ode mnie głodny, zatem jedzenia musi być dużo, wręcz w ilości podpadającej pod żywienie zbiorowe i ściągającej troskliwą uwagę sanepidu

5. jedzenie, o włos, ale jednak przegrywa z Przyjaciółmi – czas chcę spędzać z nimi, a nie przy garach, czyli tylko rzeczy przygotowywalne z wyprzedzeniem, a później wymagające minimum uwagi wchodzą w grę

6. nie mam stołu na 20 osób, ani zapędów by spotkania takiego stołu wymagające organizować, zatem jedzenie nie może wymagać zaawansowanych technik spożywania, specjalistycznych sztućców lub być w inny sposób kłopotliwe

7. opcjonalnie takie jedzenie powinno być mało pracochłonne również w fazie przygotowawczej i w rozsądnych granicach cenowych – nie zapominajmy, ze przygotować należy 20, a nie 2 porcje

Rzekłam.

Metodą prób i błędów, doszłam do różnych zestawów, które spełniają wyżej wymienione wymagania. I dziś o jednym z nich wspomnę.

Jest to klasyka gatunku, ale z akcentem odbierającym banalność. Kurczak w cytrynie, czosnku i tymianku z przepyszną zapiekanką. Prosto, smacznie, dużo, niedrogo, sycąco i na ciepło. Czyli tak jak być powinno.

Siekamy, byle jak, zioła i czosnek, cytryny sparzamy wrzątkiem i kroimy na ćwiartki.

Kurczaka (całego, części, udka, podudzia, piersi, bądź inne ulubione fragmenty) myjemy i osuszamy. Układamy na wyłożonej papierem do pieczenia blaszce, smarujemy oliwą, solimy, posypujemy zielskiem i czosnkiem, obkładamy cytryną. I przygotowania niniejszym są zakończone.

Kurczaka zabezpieczam folią spożywczą i pozwalam mu czekać na swój czas. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby czekał nawet parę godzin.

A teraz równoległy wątek, czyli zapiekanka dyniowo-batatowa, z serem pleśniowym i dodatkowo tymiankiem – by ładnie komponowała się z mięsiwem.

Dynię i bataty w proporcjach względem uznania obieramy i kroimy w kostkę.

Wrzucamy wszystko na blachę wyłożoną papierem, skrapiamy oliwą i posypujemy tymiankiem. I tyle – przygotowania zapiekanki również niniejszym zostały zakończone. Uwaga – dyni nie solimy.

Jeśli chodzi o pieczenie, to kurczak wymaga ok. 2,5 godziny. Na początku wstawiamy go w 170 stopni, a ok. godzinę przed końcem podkręcamy temperaturę do 200 stopni i wtedy pakujemy do piekarnika również dynię z batatem.

Upieczoną dynię posypujemy pokruszonym serem pleśniowym. Słodycz dyni i batatów genialnie kontrastuje ze słonością sera.

Niestety, brak zdjęć efektów końcowych – szarańcza rzuciła się na jedzenie, pozostawiając tylko kostki z kurczaka. Musicie mi uwierzyć na słowo, że wyszło pięknie i pysznie.

Miłość francuska

Zwykły wpis

Chyba w każdym mieście w Polsce jest pizzeria i wszechazjatycki chińczyk. Nie zawsze pizza ma włoski charakter, a to co podają u chińczyka bywa równie dalekowschodnie jak Lublin. Ale uczciwie trzeba przyznać, że przybytki owe mają niewątpliwą moc edukacyjną i przeciętny Polak ma jakiekolwiek pojęcie o kuchni Włoch i bliżej niesprecyzowanego fragmentu Azji. Powszechnie również wiadomo, że w Japonii ludzie żywią się sushi, a w Ameryce hamburgerami. A kuchnia francuska? Nie ma swoich knajpiano-restauracyjnych ambasadorów. Tzn. są francuskie restauracje, ale są zdecydowanie mniej popularne i zdecydowanie droższe. To nie przemawia do szerszej publiczności.

Ja, szczerze się przyznam, francuską kuchnię znam dość słabo. Temat mnie interesuje, więc postudiowałam trochę teorii, mogę wymienić parę francuskich potraw innych niż żabie udka, kilka francuskich dań miałam przyjemność spróbować, ale ducha francuskiej kuchni póki co nie ogarnęłam, m.in. z powodu ograniczonych możliwości poznawania tego świata od strony praktycznej. To się na szczęście zmieni! Niesforny Mąż, jak chyba nikt inny na tym świecie, wie jak mnie wysłać na orbitę szczęścia. Tym razem wprawił mnie w pozbawiający słów zachwyt prezentując mi dwa tomy Mastering the art of French cooking Julii Child. Nie mogąc słowami wyrazić zadowolenia, po prostu sobie piałam z radości.

Te książki zwaliły mnie z nóg i roztrzaskały mój światopogląd w drobny mak. Ja, dziecko swoich czasów (trochę wyrośnięte dziecko, gwoli ścisłości), wierna członkini funclubu Nigelli, która upraszcza codzienne gotowanie w czarodziejski sposób i naucza, że im mniej wysiłku tym lepiej, właśnie taka ja zostałam poczęstowana pouczeniem „rób dokładnie jak jest w przepisie, bo ominięcie najmniejszego nawet kroczku może mieć katastrofalne skutki”.

Z przekory chciałam zignorować ciągnącą się pół strony instrukcję gotowania beszamelu i zrobić to szybko i po mojemu. Ale zacisnęłam zęby i nakazałam sobie spróbować, bo jednak po to zagłębiam się w książkę, żeby się czegoś nauczyć. I wiecie co? Oniemiałam! Tak kremowego, aksamitnego, delikatnego beszamelu nigdy, przenigdy nie zrobiłam własnymi rękoma! W tym momencie Julia Child całkowicie zdobyła moje serce. A kuchnię francuską z miejsca pokochałam, już za ten jeden beszamel. Ponadto już wiem, że duch kuchni francuskiej zdecydowanie składa się z masła.

Prezent był wspaniały i trafiony, więc chciałam się Niesfornemu Mężowi odwdzięczyć, choć po części, zatem nie miałam wyjścia, pierwsze francuskie danie musiało być kurczakiem, bowiem Niesforny Mąż kurczaki kocha miłością dziką. Mając do wyboru trufle, foie gras, homary i kurczaki, wybrałby bez wahania kurczaki. Zatem Mesdames et Messieurs, mam przyjemność zaprezentować kurczaka wg. Julii Child. Niech Was nie zmyli brak tajemnych składników i sekretnych kroków – ten kurczak to potęga.

Piekarnik rozgrzewamy do 220 stopni. Czystego, osuszonego kurczaka nacieramy od wewnątrz łyżką masła i paroma szczyptami soli, po czym zszywamy. Krępujemy mu nóżki, coby nam nie uciekł i opcjonalnie skrzydełka, aby nie odleciał. Profesjonalne unieruchomienie skrzydełek wymaga igły dłuższej niż szerokość kurczaka. Niestety takiej nie miałam, więc zaryzykowałam odlot z pierkarnika i zostawiłam skrzydłom swobodę.

Tak przygotowanego kurczaka nacieramy kolejną łyżką masła z zewnątrz oraz delikatnie solimy (będziemy dosalać jeszcze później, więc naprawdę delikatnie).

Obkładamy kurczaka dookoła pokrojoną marchewką i cebulą.

Wstawiamy do piekarnika na 15 minut. W tym czasie przygotowujemy tłuszcz do smarowania – rozpuszczamy w rondelku 2 łyżki masła z łyżką oleju (nie oliwy – ma zbyt intensywny smak). Tłuszczem będziemy wspomagać kurczaka przez cały czas pieczenia, zatem warto postawić rondelek w pobliżu gorącego piekarnika, to cały czas tłuszcz pozostanie płynny.

Po rzeczonych 15 minutach obracamy kurczaka na bok, smarując przy okazji tłuszczem – pieczemy kolejne 5 minut.

Następnie przewracamy na 5 minut na drugi bok, uzupełniając niedobór tłuszczu przy okazji. Po tych łącznie 25 minutach układamy kurczaka na plecach i zmniejszamy temperaturę do 180 stopni. Kurczak będzie jeszcze potrzebował 1h10′-1h20′. Co 10 minut smarujemy go masłem. W połowie czasu pieczenia, czyli po ok 35- 40 minutach, przewracamy kurczaka piersią do dołu. W 3/4 czasu pieczenia, czyli w 55-60 minucie, przewracamy go na powrót piersią w górę. Kurczak będzie gotowy, gdy soki wypływające po nakłuciu będą przezroczyste. Gotowego kurczaka wyciągamy z piekarnika i odkładamy na 10 minut.

W tym czasie robimy sos. Bierzemy dwie łyżki soków, które puścił kurczak w pieczeniu, a które dodatkowo zostały pięknie wzbogacone masłem oraz esencją z marchewki i cebuli. Podgrzewamy ten płyn, gotujemy w nim przez minutę posiekaną dymkę lub szalotkę, zalewamy szklanką ciemnego bulionu i gotujemy na ostrym ogniu aż zredukuje objętość o połowę. Następnie zestawiamy z ognia i łączymy z 2 łyżkami masła, wrzucając po kosteczce i intensywnie mieszając do połączenia. Łyżkę sosu od razu rozprowadzamy na kurczaku, reszta w sosjerce wędruje na stół. Gotowe!

Genialne z marchewką duszoną w (a jakże) maśle.

Dzień pokory

Zwykły wpis

Czasem, a wierzcie mi, że gdy piszę te słowa jestem bliska łez, trzeba trochę zwolnić i pohamować swe kulinarne żądze. Niestety, rozciągliwość spodni ma swoje granice, a przemiana materii swoje nieubłagane biochemiczne prawa. Chyba wiecie do czego zmierzam, prawda? Robi się strasznie. No dobrze, powiem to szeptem: zbyt dużo słodkości idzie w boczki…

Ok, przykry wstęp mamy za sobą. A teraz zapominamy, że to nie jest przepis rozkosznie nafaszerowany kaloriami, bo będzie smakowicie. Tak smakowicie, jakby był to pełnotłuszczowy, pełnowęglowodanowy i pełnotuczący posiłek. Już lepiej, prawda?

Kurza pierś, chyba najpopularniejsze i najłatwiej dostępne chude mięso, lubi wyjść sucha. Dlatego pomaga jej marynowanie w bejcy na bazie oliwy. Niezgorsze jest też smażenie na głębokim tłuszczu. Bądź inne uzupełnienie niedoboru kalorii na kęs sześcienny. Ale okazuje się, że jest równie efektowna alternatywa – marynowanie w maślance. Maślankę łączymy z ulubionymi przyprawami, np. z zieloną pastą curry, miksujemy ze szczypiorkiem lub po prostu z jakimś gotowym miksem przyprawowym. Ja tym razem dodałam musztardę dijon, trochę soli i łyżkę miodu. Plastry kurczaka o grubości ok. 1 cm zostawiamy w marynacie na przynajmniej 20 minut, ale równie dobrze możemy i na całą noc. Potem wrzucamy na porządnie rozgrzaną patelnię grillową (albo zwykłą teflonową) bez dodatku żadnego tłuszczu i krótko smażymy z obu stron. Tym sposobem pyszne, niezwykle soczyste mięso jest gotowe w kilka minut.

Lubię jeść codziennie coś innego. A jednocześnie mam tendencję, żeby gotować z rozmachem, w ilości wystarczającej  co najmniej dla pułku wojska. Trudno połączyć te dwie sprzeczne skłonności. W efekcie, największy wysiłek jaki muszę włożyć w surówkę towarzyszącą kurczakowi związany jest z kupnem kapusty pekińskiej, odpowiednio małej aby dwie osoby mogły ją zjeść za jednym zamachem. Kot uparcie odmawia konsumpcji kapusty, co nie ułatwia sprawy. Dziś jednak miałam szczęście i trafiła mi się niewyrośnięta bidula. Szast, prast, ciachamy kapuchę.

W kuchni zarówno harmonia jak i kontrast są pociągające. Będąc w łagodnym nastrojeniu postawiłam na współbrzmienie i zrobiłam dressing z tych samych składników co marynatę do mięsa, z tym odstępstwem, że na bazie twarożku homogenizowanego zamiast maślanki. Taki dressing jest niebywale lekki, a jednocześnie kremowy. Doskonale wypełnia surówkę smakiem. Pozwala bez bólu zrezygnować z majonezu. Nie trzeba żadnych dodatków, aczkolwiek Niesforny Mąż nigdy nie pogardzi dodatkiem orzeszków.

To jest dobre. Proste i dobre. I można pochłonąć gargantuiczną porcje bez wyrzutów sumienia. I jeszcze starczy sił na deser ;-)