Ku swemu zdumieniu wracam z kulinarnego raju.
Przyznałam się już, że podróże kocham na równi z gotowaniem. W podróży uwielbiam wszystko – zarówno cel jak i samą drogę. Frajdę ogromną sprawia mi też polowanie na tanie bilety. Niesforny Mąż oraz Dziołcha (bardzo częsta towarzyszka podróży i trzeci muszkieter w jednym) uważają nawet, że to właśnie wyszukiwanie groszowych połączeń, z Warszawy do Rzymu przez Oslo z powrotną przesiadką w Madrycie, najbardziej mnie kręci w całym przedsięwzięciu ;-)
Tym razem studia nad taryfami przewoźników naprowadziły mnie na trop biletów do Luksemburga. Nie można było nie skorzystać z takiej okazji :-) Ponieważ tak to już u nas bywa, że o celu podróży decyduje znaleziona okazja lotnicza, to dopiero po zakupie biletów zaczynamy czytać, szukać sprawdzać i ustalać, gdzie my właściwie jedziemy. Nie zaskoczę chyba nikogo jak wyznam, że pierwsza rzecz o jakiej szukam informacji, to kuchnia danego kraju. Kuchnia luksemburska jest przedstawiana jako mix niemieckiej i francuskiej, z szeroko stosowaną kiszoną kapustą i wieprzowiną. Sądziłam zatem, że będzie to sfrancuziała kuchnia niemiecka, czyli poprawnie lecz bez szału. Nie obrażając kuchni niemieckiej. Tymczasem, Luksemburg pod względem kulinarnym okazał się być wyjazdem najlepszym ze wszystkich dotychczasowych! Cudowna kuchnia francuska, z całym swym bogactwem i finezją smaku, przyrządzana w bogatym Luksemburgu, gdzie nikomu nie przychodzi do głowy oszczędzanie na jakości, lśni pełnym blaskiem. Do tego serwowana jest bez zadęcia, bez udziwnień, bez francuskiego zadzierania nosa, bez fuszerek, które zdarzają się np. w bardziej turystycznej Belgii. Sam smak. A do tego te sklepy, te targi! Czułam się jak dziecko w Disneylandzie :-) Z resztą zobaczcie sami:




Przypadkiem trafiliśmy do La table du pain. Jest to absolutnie fenomenalna knajpa – urządzona najprościej jak się da, z mocnym akcentem na surowe drewno, z długimi stołami, przy których obcy ludzie zasiadają do wspólnego posiłku, z atmosferą nieskażoną nawet muzyką – jedyne co słychać to gwar rozmów i brzęk naczyń. Bardzo swojsko. A jedzenie? Poezja! Zwykły tost został przeniesiony na wyżyny rozkoszy podniebienia, a to za sprawą najwyższej jakości składników – najprzedniejszej pajdy chleba, wybornej oliwy, cudownego sera, parmeńskiej szynki i pesto złączonych w bardzo akuratnych proporcjach. Quiche Lorraine aż onieśmielał swą kruchością i delikatnością. Bardzo prawdziwe jedzenie.

