Monthly Archives: Styczeń 2013

Przekorny Kajtek, sernik i Kot.

Zwykły wpis

Moniazo pytała mnie w komentarzu pod ostatnim wpisem, jak na potrzeby bloga nazwę mój nowy nabytek w postaci córki. Po kilku dniach spędzonych z nią nie mam żadnych wątpliwości, że to Przekorny Kajtek. Czemu Przekorny? A no temu, że wszystko robi na opak i tylko wtedy, gdy sama uzna, że nadeszła pora. Płacze z głodu, ale jeść wcale nie ma ochoty. Jak już po dwóch godzinach uda się ją jako tako nasycić, to się ze szczęścia rozbudza i jest skłonna do współpracy w zakresie ssania. Tyle, że już głodna nie jest. Przeczy wszelkim autorytetom i kłam zadaje mądrościom z literatury odmawiając jedzenia nie rzadziej niż co trzy godziny. Za co jestem jej wdzięczna. Bo mamy zgodę co do tego, że w nocy należy spać, a nie podjadać. No i oczywiście gdy ja jestem wolna, chętna i dyspozycyjna, to zasypia snem sprawiedliwego i żadne podszczypywanie nie jest jej wstanie obudzić. Za to czas na zabawę zarządza dokładnie wtedy, gdy postanowię coś zrobić. A postanowiłam w końcu coś ugotować.

Wnioskując z tego jak wyglądały ostatnie dwa tygodnie wnoszę, że czasu na kucharzenie nie będzie chwilowo za wiele w moim życiu. W związku z tym faktem, jak już podjęłam się wyzwania, by przy absorbującym dziecięciu coś przyrządzić, musiało to być Coś przez duże C. Znaczy Ciasto. A jak ciasto, to wiadomo – jakieś z gatunku najulubieńszych, by czas zainwestowany w jego przyrządzenie przyniósł jak największe zyski dla kubków smakowych. Wobec takiego kryterium wybór był prosty – musiał to być sernik.

W pierwszym odruchu chciałam sięgnąć po sprawdzonego faworyta, czyli sernik nowojorski. Ale rozważywszy sprawę ponownie, stwierdziłam, że nie wiadomo kiedy znowu nadarzy się okazja na wypróbowanie innej wersji sernika, która bardzo, ale to bardzo mnie zaintrygowała. W efekcie powstał cudny sernik z mlekiem skondensowanym, do którego dla większej rozpusty dorzuciłam karmelki daim. Wyszło absolutnie przepysznie. I dało się to ogarnąć, przy dziecięciu domagającym się uwagi mniej więcej co dwie minuty. Bo to na dodatek banalnie prosty sernik jest.

Cooking&eatingZaczynamy od początku, czyli od spodu. A spód robimy z ciasteczek Digestive (150 g) i rozpuszczonego masła (50 g).

Cooking&eatingCiasteczkowo-maślaną mieszanką przypominającą mokry piasek wylepiamy dno tortownicy o średnicy 21-22 cm.

Cooking&eatingBlachę chowamy do lodówki i w czasie gdy spód się schładza przygotowujemy masę serową, do której, jak łatwo zgadnąć, niezbędny będzie ser – 0,5 kg białego trzykrotnie mielonego oraz 0,25 kg mascarpone. Oba w temperaturze pokojowej.

Cooking&eatingOprócz twarogu przyda nam się jeszcze kilka innych składników, również w temperatrurze pokojowej. A będą to:  3 jajka

Cooking&eating400 g mleka skondensowanego słodzonego

Cooking&eating2 łyżeczki mąki ziemniaczanej

Cooking&eating

oraz łyżeczka esencji waniliowej

Cooking&eating

Masę wylewamy na schłodzony spód i bierzemy się za siekanie cukierków – ok 100 g daimów będzie ilością odpowiednią.

2013-01-28-09Posiekane cukierki wysypujemy na wierzch ciasta, po czym wstawiamy tortownicę do piekarnika nagrzanego do 170 st., na dół którego wstawiamy dodatkowo żaroodporne naczynie z wrzącą wodą.

Cooking&eatingPo około godzinie sernik jest gotowy. Studzimy go niegwałtownie, czyli w uchylonym piekarniku, a potem jeszcze schładzamy w lodówce. Masa serowa jest delikatna, kremowa, aksamitna. Posypka z cukierków tworzy coś na kształt polewy toffi i ożywia ten delikatny sernik. Jednym słowem, a dokładniej dwoma, jest to kompozycja doskonała :-)

Cooking&eating

Cooking&eatingChociaż może nie będzie tak źle z tym blogowaniem – w końcu mamy niezastąpioną, jedyną i najlepszą pomoc ze strony Kota :-)))

Cooking&eating

Przepis na masę serową pochodzi stąd.

 

Dlaczego nie wierzę fizykom teoretycznym

Zwykły wpis

Jak powszechnie wiadomo, teoria i praktyka nie zawsze idą z sobą w parze. Teoretycznie człowiek po weekendzie powinien być wyspany, wypoczęty i pełen energii do pracy. W praktyce nie ma nic gorszego niż poniedziałek. Teoretycznie warzywa i zgrabna linia idą ze sobą w parze. W praktyce ziemniak to też warzywo. No i w końcu tak teoretycznie, to im więcej rąk do pomocy, tym łatwiej powinno być, tak? A tymczasem mi dodatkowe ręce przybyły, ale pomocy jakby niekoniecznie. Jest dość przeciwnie. Dodatkowe ręce okazały się niewymownie wielkim czasopochłaniaczem. A wyglądają tak niepozornie…

czasopochłaniacz

No i jeszcze Kot. Bo Kot dopiero teraz zrozumiał, że to wcale nie dla niego został urządzony pokoik, że to łóżeczko to wcale nie jego nowe legowisko oraz że te mebelki, to nie na jego cześć postawiony plac zabaw. Do tej pory przyjmował nowe nabytki z łaskawą aprobatą, bo skoro chcemy go tak rozpieszczać, to on jest skłonny na to pozwolić. A tu taka zdrada…!

No więc sami rozumiecie – mogę w najbliższym czasie nie być zbyt systematyczna w zamieszczaniu postów. Mam nadzieję, że wybaczycie!

Na pohybel diecie!

Zwykły wpis

Zasadniczo źle to zostało wymyślone, bardzo źle. I nielogicznie. Bo po pierwsze jest zima. A jak jest zima, to musi być zimno, pani kierowniczko. Takie jest odwieczne prawo natury. I odwieczne natury prawo każe magazynować i hołubić każdą cenną kalorię. Upychać ją po kątach na wypadek mrozów siarczystych. Upleść pancerz ochronny z wałeczków tłuszczu i nie oddawać go przed wiosną.

A po drugie karnawał jest. Uświęcony czas baletów i prywatek, melanży i domówek. Żadna, najbardziej nawet moherem obrośnięta dewotka, nie odmówi nam prawa do rozpusty w tym czasie. Rozpusty przy dźwiękach muzyki i rozpusty na talerzu. Ma być grzesznie, ma być tłusto, ma być słodko. Hedonistyczne rozkosze mają wypełzać zza każdego liścia sałaty.

No właśnie. Tak ma być. A tu w poprzek chłodów i mrozów oraz na czołówkę z karnawałowymi szaleństwami, wypada roku dzień pierwszy, który nieuzasadnioną skłonność do postanowień życie zmieniających wywołuje. Z przejściem na dietę na czele. No przecież mówię, że źle i nielogicznie zostało to w kalendarzu rozegrane… No i co tu wybrać? Być rozważną czy romantyczną? Postawić na rozsądek czy prawo natury? Dieta czy pączek? – oto jest pytanie… No raczej że pączek! Na pohybel diecie! ;-)

Cooking & EatingI jeśli chcecie powiedzieć mi w tym momencie, że może i noworoczne postanowienia upadają pod presją zimy i karnawału, ale czasu to nie macie za grosz, to ja Wam powiem, że to żadna wymówka. Bo te pączki są niemalże ekspresowe. Mierzyłam czas – łącznie z obieraniem, gotowaniem i studzeniem ziemniaków (tak! to są pączki na ziemniakach! po klasyczne zapraszam tu) wyrobiłam się w 3 godziny. Jeśli do tematu podejdziecie rozsądnie i ziemniaki przy okazji obiadu z dnia poprzedniego sobie obsłużycie, to myślę, że na pączkową akcję właściwą godzinka wystarczy. Jedna godzinka. No tyle czasu do dacie radę poświęcić, prawda? No to zaczynamy!

Na początek rzeczone ziemniaki. Obieramy i gotujemy – tak normalnie, do miękkości, z dodatkiem soli (zamiast szczypty soli bezpośrednio do ciasta – dzięki temu kartofle można właśnie przy okazji obiadu lub innego dania ugotować). Ziemniaków będziemy potrzebować 1/2 kg.

Cooking & Eating

Ugotowane i jeszcze gorące ziemniaki przerabiamy na pure, do którego dodajemy 125 g masła. Tłuściutką masę studzimy, a gdy ten moment zostanie osiągnięty, dodajemy pół kostki (50 g) drożdży.

Cooking & EatingDrożdże rozgniatamy z ziemniakami widelcem i bierzemy się za dalsze składniki.

Cooking & Eating1 całe jajko + 2 żółtka ubijamy z 90 g cukru (ciut mniej niż pół szklanki) i cukrem waniliowym. Ubite jajka dodajemy do drożdży.

Cooking & EatingNastępnie dodajemy 1/2 kg mąki, mieszamy wszystko, dodajemy łyżkę spirytusu lub octu (dzięki temu pączki podczas smażenia chłoną mniej tłuszczu) i wyrabiamy krótko na jednolite ciasto. Trwa to chwilę.

Cooking & EatingTeraz zaczynamy zabawę w wylepianki. Bierzemy porcyjki ciasta i rozklepujemy je na płaski placek. Na środek ładujemy łyżeczkę gęstego dżemu/marmolady i szczelnie zalepiamy. Na koniec zbliżamy pączka kształtem do kuli. Ciasto bardzo ładnie daje się formować, nie lepi się do rąk i ogólnie nie sprawia żadnych problemów. Pamiętajcie tylko, żeby pączki naprawdę szczelnie zalepiać, bo inaczej zawartość wypłynie podczas smażenia.

2013-01-11-07Polecam też gorąco pastę pistacjową w charakterze nadzienia. Miałam wątpliwości czy to zda egzamin, bo pasta jest zdecydowanie rzadsza niż dżem i dlatego w ramach eksperymentu zrobiłam z nią tylko kilka pączków. Zdecydowanie za mało!

Cooking & EatingNiezależnie od wybranego nadzienia lepimy pączki do wyczerpania ciasta. Mi wyszło 19 sztuk.

Cooking & EatingGdy pączki są ulepione przystępujemy do ich smażenia. Zauważcie – na żadnym etapie to ciasto nie musi wyrastać. Dlatego też, te pączki są takie szybkie w przygotowaniu. No to teraz rozgrzewamy olej i smażymy z obu stron na złoto.

Cooking & Eating

Ciasto jest cięższe niż takie z samej mąki, więc pączki są głębiej zanurzone podczas smażenia i nie powstaje charakterystyczna biała obwódka. Usmażone pączki porządnie odsączamy na papierowym ręczniku z nadmiarowego tłuszczu.

Cooking & EatingNa koniec oprószamy je cukrem pudrem lub traktujemy lukrem.

Cooking & EatingNo i teraz jest czas właściwy by diety wszelkie pogrążyć, pognębić i wygnać za progi naszego domu. Na zmianę – raz z marmoladą

Cooking & Eating

raz z pistacjami

Cooking & Eating

aż wszystkie się rozejdą :-)

Cooking & EatingPrzepis znaleziony tu

Tyrolskie Tatry. Albo tatrzański Tyrol.

Zwykły wpis

Filmy o ufokach oraz spiskowe teorie próbują nas przekonać, że kosmiczna interwencja jest jedynym wyjaśnieniem podobieństwa piramid egipskich i tych wzniesionych przez Azteków. Inkowie mieli długouchie posągi bożków, łudząco podobne w tym zakresie do długouchego Buddy z krajów azjatyckich. A splot bambusowych liści jest identyczny w całej dolinie Amazonki, mimo, że poszczególne plemiona się ze sobą nie kontaktowały, a rzeczony strumyczek ciągnie się przez jedyne parę tysięcy kilometrów i 9 krajów.

Jednym słowem UFO na długo przed Ich troje i Unią Europejską wpadło na to, że keine grenzen to dobry pomysł. A pomysł to dobry nie tylko w sensie celno-geograficznym. Brak granic na talerzu to idea równie zacna. I wcale nie mam na myśli mizerii wpychającej się na zrazy. A łączenie zamysłów narodów wszelakich w jednym daniu. No bo przecież tyrolskie orzotto nie może nie pasować do naszych góralskich klimatów, prawda? Zwłaszcza jak w charakterze sera zastosujemy oscypek, a grappę zastąpimy śliwowicą. Taki brak ograniczeń to ja lubię!

Cooking&eatingRzecz jest prosta – obieramy i siekamy marchewkę, cebulę i ze dwa ząbki czosnku

Cooking&eatingPodsmażamy to do szklistości na oliwie z dodatkiem masła

Cooking&eatingDorzucamy do rondla szklankę pęczaku

Cooking&eatingSmażymy wszystko razem, aż kasza będzie równomiernie obtoczona tłuszczem i aromatami z warzyw. Wówczas dodajemy kieliszek śliwowicy

Cooking&eatingGdy alkohol odparuje dodajemy bulion – mniej więcej dwa razy tyle co pęczaku. Pozwalamy daniu pyrkać na wolnym ogniu do czasu aż pęczak będzie al dente. Być może będzie trzeba podlać jeszcze trochę płynu, być może na koniec szybciutko odparować jego nadmiar – trzeba temat śledzić. Cała procedura trwa ok. 15-20 minut. Gdy kasza ma już pożądaną konsystencję, zdejmujemy garnek z ognia i dosypujemy tarty oscypek – ok. 100 g.

Cooking&eatingPrzykrywamy na 2 minutki – po tym czasie ser powinien być już miękki. Mieszamy, aby połączył się pięknie z kaszą i stworzył jej kremową otoczkę podszytą nutką śliwowicy. I tyle. Można jeść. Oczywiście jeść ze smakiem :-)

Cooking&eating

Cooking&eating

Cooking&eating

Inspiracją dla tej wersji orzotta był któryś z odcinków Makłowicza w podróży.

Na dobry początek

Zwykły wpis

Wbrew Majom mamy nowy rok. Poziom lenistwa po świąteczno-sylwestrowym maratonie powoli opada, z naciskiem na powoli. Równie powoli nadciąga ochota na kolejne smakołyki. Bo wszystkie trzy zapasowe żołądki zużyłam w święta. Swoją drogą ciekawe jak to jest – choćby się człowiek starał, choćby ograniczał, nie podskubywał, nie podjadał i stanowczo odmawiał drugiego kawałka tortu (bo umówmy się, silna wola nie jest ze stali i pierwszego odmówić się nie da), to i tak kończy wypełniony po kokardę. A przynajmniej kończy tak, gdy spędza święta w rodzinnym domu.

No ale czas leczy rany i prędzej czy później, nawet po najbardziej rozpustnych i hedonistycznych świętach, na nowo ochota na coś smacznego zapędza człowieka do kuchni. Po kilkudniowym detoksie w postaci ordynarnych kanapek i prostackich jajecznic, zaczyna kiełkować chęć na coś bardziej wyrafinowanego. I w żadnym wypadku nie tradycyjnego.

A dołóżmy do tego równania jeszcze jedną zmienną. Pogodową. Bo szarość wraz z nowym rokiem nam nastała okrutna i nieprzenikniona. Aż szarym komórkom, z nadmiaru szarości, odechciewa się aktywności. Więc coś kolorowego i energetyzującego nie byłoby złym pomysłem. Coś rozgrzewającego i pobudzającego. Marazm przełamującego. Do meksykańskiej fiesty prowokującego. Tak, jest coś takiego. Chili con carne potrafi to wszystko.

Cooking & EatingChili robię z przepisu Nigelli, więc jest szybko, łatwo i przyjemnie, z efektem gwarantowanym. Zaczynamy od cebuli i czosnku – dwie główki i dwa ząbki obieramy, siekamy i podsmażamy. A gdy się zeszklą dodajemy posiekaną jedną lub dwie papryczki chili i przyprawy: po łyżeczce kuminu, kardamonu i mielonych ziaren kolendry.

Cooking & EatingSmażymy warzywa z papryczką i przyprawami przez chwil kilka – aż przyprawy rozwiną swój aromat – po czym dodajemy 1-2 posiekane czerwone papryki.

Cooking & EatingNastępnie dorzucamy mięso – ok. 700 g nie za chudej wołowiny lub miksu wołowo-wieprzowego.

Cooking & EatingMięso smażymy wraz z resztą składników przez kilka minut, aż przestanie być takie surowe. Wówczas to dorzucamy kolejną porcję składników: dwie puszki pomidorów

Cooking & Eatingsolidną łyżkę porządnego gorzkiego kakao

Cooking & Eatingi puszkę odsączonej czerwonej fasoli

Cooking & EatingDoprawiamy temat solą, przykrywamy i dusimy przez godzinkę. A potem tylko wyrzucamy na górkę ugotowanego ryżu lub też podgrzaną tortillę, posypujemy kolendrą i przeganiamy poświąteczne zło i noworoczną pluchę. Kolejnymi porcjami. Do skutku.

Cooking & Eating

Cooking & Eating

Cooking & Eating