Tag Archives: ciasto

Jak pół roku wakacji

Zwykły wpis

A gdyby rok szkolny zawierał w sobie 6 miesięcy wakacji, czyż życie nie byłoby piękniejsze? Ano byłoby. Pół roku szkolnej udręki osłodzone takąż ilością nieokrzesanej swobody smakowałoby zdecydowanie lepiej niż układ 10 na 2. Może nawet  popyt na wagary by nieco zmalał. A że poziom szczęścia w populacji młodzieży szkolnej wzrósłby gwałtownie, to nie trzeba nawet uzasadniać. Tylko w kwestii formalnej wyjaśnić należy, że wydłużenie wakacji powyżej 6 miesięcy w roku uczyniłoby nieuzasadnionym przymiotnik „szkolny” w roku szkolnym. Poza tym, wszyscy wiedzą, że nauka to potęgi klucz, więc nie przesadzajmy.

A gdyby tak zamiast marnych dwóch dni weekendu było ich aż pół tygodnia? No dobrze – wobec nieparzystości tygodnia niech będzie naprzemiennie raz trzy a raz cztery dni błogich, niespiesznych poranków. Pięknie by było? Ano pięknie. Nawet poniedziałek o gęsią skórkę by już nie przyprawiał. Dźwięk budzika nie byłby przedmiotem zbiorowej nienawiści. I pewna jestem, że wydajność pracy by wzrosła. Bo nie trzeba by było tracić ćwierci środy, trzeciej części czwartku i połowy piątku na ocucanie się kawą. No wiadomo, że to się musi opłacać. Aż się dziwię, że pracodawcy nie są za.

No to skoro wiadomo, że powściągliwość rozkoszy i ekonomii nie służy, to czemu się przyjęło, że kruszonka ma jedynie zwieńczać ciasto? Wszakże kruszonka to esencja przyjemności! Zatem niech Was nie dziwi, że ujrzawszy to ciasto zawyłam z zachwytu. Bo ciasto składające się w połowie z kruszonki, i to urzekającej orzechowo-cynamonowej kruszonki, musi być genialne. No nie ma wyjścia. Musi.

Cooking&eating

Ciasto jest mało kłopotliwe w przygotowaniu. Kusząca kruszonka siedzi na bananowym spodzie, który pozostaje wilgotny i apetyczny również na drugi dzień. A robi się to cudo tak:

Na początek kruszonka, której podstawowym składnikiem są orzechy. W oryginalnym przepisie były pekany, ale zmobilizowałam się do zrobienia tego ciasta, gdy na bazarku trafiłam na orzechy brazylijskie, więc zrobiłam je właśnie z nimi.

Cooking&eatingOprócz siekanych orzechów w ilości 300 g będziemy potrzebować jeszcze 40 g brązowego cukru (zastąpiłam go melasą), 30 g cukru białego, 170 g mąki,  łyżeczki cynamonu i 150 g roztopionego masła.

Cooking&eatingWszystkie składniki kruszonki łączymy szybko i byle jak, po czym odstawiamy ją na bok i sięgamy po składniki na ciasto.

Cooking&eating80 g miękkiego masła ucieramy z 100 g cukru

Cooking&eatingDorzucamy 2 jajka i jedno żółtko

Cooking&eatingNastępnie dodajemy 200 g gęstego jogurtu (bałkańskiego / greckiego) i łyżkę esencji waniliowej, a gdy składniki się połączą dosypujemy 170 g mąki, 1 łyżeczkę proszku do pieczenia, 1/4 łyżeczki sody i 1/2 łyżeczki soli.

Cooking&eatingNa koniec dokładamy do ciasta dwa pokrojone w kostkę banany i wylewamy ciasto na natłuszczoną tortownicę o średnicy 22 cm.

Cooking&eatingCiasto wypełni tortownicę zaledwie do połowy. I dobrze. Bo druga połowa musi pozostać wolna by pomieścić kruszonkę.

Cooking&eatingTeraz pozostaje tylko wypiekać ciasto przez 50-60 minut (do suchego patyczka) w 175 stopniach. I tyle. Pycha!

Cooking&eating

Cooking&eating

Cooking&eatingPrzepis z seriuos eats

Ręczne robótki po estońsku

Zwykły wpis

Zawijańce, przekładańce i wycinanki kurpiowskie to nie jest moja mocna strona. Niby talentów manualnych nie jestem całkowicie pozbawiona, czego dobitnie dowodzą obrusiki i serweteczki pieczołowicie haftem richelieu bądź krzyżykiem przeze mnie na ZPT w latach szkolnych popełnione. No co? Się wyszywało na tamborku. No. Ale ja nie o tym. Rzec chciałam, że artystyczna kuchnia trudność mi sprawia. Kreacje na talerzu wychodzą niezdarne. Ciasta kawałki – nierówne. A kleksy śmietany – bałaganiarskie.

Cóż, nikt nie jest doskonały, a ułomność w palcach nie jest najgorszą z możliwych wad. Jednak przewrotność losu, dodatkowo, przekorą mnie obdarzyła i z niewyjaśnionych przyczyn wyroby kuchenne wymagające gracji, precyzji i uzdolnień plastycznych pociągają mnie najbardziej. Co, zgodnie z przewidywalną logiką rzeczy, na ogół prowadzi do jakże spektakularnej klęski. Tym nie mniej, regularnie, kolejne wyzwania podejmuję.

I oczywiście to nie jest tak, że sobie świadomie i celowo postanawiam podjąć wyzwanie – ok, to w ten weekend popracujemy nad gastronomią precyzyjną. O nie. Jak zwykle są to chaotyczne i nieprzemyślane decyzje, dla których inspiracją jest, jak zawsze, przepis, na który gdzieś przypadkiem trafię. I tak spontanicznie, po raz kolejny, wpadłam w pułapkę własnych upodobań predyspozycjami nie podpartych, gdy na Просто голых рецептах trafiłam na estoński kringel, po rosyjsku przetłumaczony jako estoński krancz (crunch?). No i po prostu musiałam go zrobić.

Estoński zawijas, poza momentem wymagającym precyzyjnego zawinięcia, nie przysparza żadnych kłopotów. Z resztą posłuchajcie sami: w 120 ml letniego mleka rozpuszczamy 1 łyżeczkę cukru i 1 łyżeczkę suchych drożdży.

Zostawiamy mieszankę na 10 minut, by drożdże zabrały się do roboty. Po tym czasie dodajemy do mleka 1 żółtko i 25 g roztopionego (i przestudzonego) masła.

Płynne składniki wlewamy do mąki w ilości 250 g wymieszanej ze szczyptą soli. Zagniatamy całość w ciasto. Jeśli ciasto jest zbyt klejące, to oczywiście podsypujemy bez wahania dodatkową mąką. Ciastu pozwalamy wyrastać do podwojenia objętości.

Wyrośnięte ciasto rozwałkowujemy na duży i cienki prostokąt, który smarujemy pastą zrobioną z 50 g miękkiego masła, 3-4 łyżek cukru i 1-2 łyżeczek cynamonu.

Ciasto zawijamy w rulonik – dłuższym bokiem czyli wzdłuż krótszego

Rulon przecinamy wzdłuż, nie docinając jednak do samego końca, a następnie skręcamy.

Teraz łączymy oba końce warkocza i pozwalamy zawijańcowi nieco się napuszyć, co potrwa ok. pół godziny.

Zawijańca wypiekamy w 175 stopniach przez 20-25 minut. Po czym pałaszujemy ze smakiem, prawdopodobnie jeszcze na gorąco.

* mój zawijaniec powstał z połowy porcji, dlatego jest tak skromnych rozmiarów

Czarownice będą zadowolone. Reszta świata też.

Zwykły wpis

Z ciastem marchewkowym do tej pory było mi nie po drodze. Nie potrafię wyjaśnić dlaczego. Dodatek cukinii, buraków, awokado czy nawet kiszonej kapusty do ciasta nie budził we mnie żadnych sprzecznych emocji. Może dlatego, że te ingrediencje na ogół miały akompaniament w postaci czekolady. A coś z czekoladą z założenia musi być dobre. Ciasto marchewkowe czekolady nie zawiera, więc może o to chodzi. A może nie, bo w kuchni logika czasem przegrywa z emocjami. Nie wiem, nie znam się, zarobiona jestem, ale fakt jest faktem – ciasto marchewkowe do tej pory nie wyszło spod mych rąk ni razu.

Druga rzecz – zlot czarownic się szykował, a wiadomo powszechnie, że nie należy ryzykować przybycia na taką okazję z pustymi rękoma. Wertowałam, surfowałam, włosy z głowy rwałam szukając czegoś adekwatnego na tak zacną imprezę, ale akurat nic nie przemawiało do mnie. Często tak mam – jak nie trzeba, nie ma czasu i ogólnie nie pora, to miliard przepisów do wypróbowania spozira zalotnie z każdego kąta. A jak wręcz przeciwnie – upichcenie czegoś zachwyt budzącego jest potrzebą granicząca z koniecznością, to znalezienie odpowiedniego przepisu zdaje się być równie niedostępne jak Mount Everest zimą. I właśnie w tych okolicznościach trafiłam na przepis Dorotki na ciasto marchewkowe. Jak ona pisze, że jest najlepsze, to ja jej wierzę. Jak się okazuje słusznie, bo ciasto wyszło boskie. Czarownice były zadowolone (prawda czarownice kochane?)

Ze składnikami postępujemy jak przy muffinach, czyli oddzielnie mokre i oddzielnie suche traktujemy. Ja przeskalowałam temat na tortownicę o średnicy 26 cm, co w rezultacie dało następujące proporcje:

Składniki suche: 250 g mąki + 185 g cukru + 2 łyżeczki sody + 1.5 łyżeczki proszku do pieczenia + 0.5 łyżeczki soli + przyprawy piernikowe (3.5-4 łyżeczki gotowej, albo mieszanka własnych pomysłów uwzględniająca goździki, cynamon, gałkę muszkatołową i ziele angielskie).

Mokre składniki: 4 jajka + 130 g oleju

No i oczywiście marchewka – bez niej ciasto marchewkowe można by uznać za ździebko wybrakowane. A dodatkowo ananas i orzechy. Marchewki tartej bierzemy dwie szklanki, co stanowi ok. 300 g. Siekanego ananasa szklankę – czyli mniej więcej 3/4 puszki. Orzechów siekanych szklanki dwie – będzie to ok. 350 g.

Suche składniki łączymy z mokrymi za pomocą wyspecjalizowanej aparatury kuchennej, czyli łyżki. Dodajemy marchewkę, ananasa i orzechy, mieszamy do połączenia i przelewamy ciasto na blachę wyłożoną papierem do pieczenia.

Pieczemy w 175 stopniach do suchego patyczka – u mnie trwało to godzinę. Dorota piekła w mniejszej tortownicy i u niej było to 40-45 minut. Trzeba ciasto podglądać.

Ciasto upieczone i wystudzone cudownie rozmnażamy za pomocą noża na warstwy dwie. Warstwy kremem przekładamy, uprzednio go zrobiwszy. Na krem ucieramy150 g masła w temperaturze pokojowej, a gdy będzie lekkie i białe niczym puch, dodajemy doń 260 g cukru pudru. Na koniec wmiksowujemy 500 g Philadelphii (lub Piątnicy) i 1.5 łyżeczki ekstraktu z wanilii.

Szczypta cynamonu dla dekoracji nie zawadzi

Jest pyszne, absolutnie, całkowicie, totalnie pyszne.

Cycki w cieście

Zwykły wpis

W czasach kiedy świat był jeszcze mały, czyli w epoce bez internetu, nie można się było wykpić podaniem linka do przepisu. Nie można było beztrosko rzucić Wiesz, wziełam to od Dorotus76 (albo od Majanki, Komarki czy innej postaci z wirtualnej kuchni) i mieć pewność, że wszyscy będą wiedzieć o czym mowa. O nie! Przepisy miały swoje cudowne swojskie nazwy jak np. Makowiec Irenki od Edka, Szarlotka Krysi z Bydgoszczy czy Nalewka Wujka Zbyszka. Jakiż ładunek emocjonalny niesie taka nazwa! Dźwięk słów niebiański, boski, wspaniały, jedyny i niepowtarzalny suflet nie wywołuje we mnie takich uczuć jak Suflet Babci Zosi. Taka nazwa, niczym proustowska magdalenka, zaczyna wydobywać z zakamarków duszy wspomnienia. Dziś zatem będą Jabłka Cioci Eli.

Niesforny Mąż z patosu sobie lży, w związku z tym ciasto u nas w domu funkcjonuje pod bardziej przaśną nazwą cycki w cieście. Ja też bez skrupułów beszczeszczę ciociną ręką napisaną niewyobrażalnie długą i skomplikowaną instrukcję przygotowania ciasta, bo mam wrażenie, że brakuje w niej tylko przykazania, aby ciasto zagniatać o pełni księżyca, stojąc na lewej nodze, uprzednio upiwszy kropel pięć naparu z nietoperzowych łapek. Deptając tradycję, wrzucam wszystko do robota kuchennego i ciasto jest gotowe w 2 minuty.

Składniki ciasta są nastęujące:

  • 300 g masła
  • 600 g mąki
  • 3 łyżki kwaśnej śmietany
  • 2 żółtka
  • 1 całe jajko
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • szczypta soli

Zgrabną kulę ciasta zawijam w folię i pakuję na noc do lodówki.

Następnego dnia czas na akcję właściwą. Ciasto dzielimy na dwie części, mniejszą i większą – powiedzmy 40 i 60% całości stanowiących. Mniejszą część rozwałkowujemy i wykładamy nią spód blachy. Na to, w równych odstępach, układamy obrane i pozbawione gniazd nasiennych połówki jabłek. Najlepsze są kwaśne odmiany.

Teraz czas na rozwałkowanie większego kawałka ciasta. Trzba je rozwałkować tak, by było zdecydowanie większe niż blacha, po czym luźno ułożyć na jabłkach, delikatnie dociskając w zagłębieniach do spodu. Ciasto nałatwiej przełożyć z blatu na jabłka nawijając je na wałek. Lojalnie ostrzegam, że lubi się kruszyć, rozrywać i inne figle płatać.

Tak przygotowane jabłkowe pagórki nakłuwamy widelcem i pieczemy w 180 stopniach przez ok. 40-50 minut.

Na koniec czas na lukier. Lukier do tego ciasta robi się z cukru pudru i gorącego mleka. Mleko dodajemy po troszku, po łyżeczce, bo gorące mleko bardzo sprawnie rozrzedza lukier. Prze-pysz-ne!

Śliwkowo mi

Zwykły wpis

Wczoraj niepodzielnie królowały śliwki. To najlepsza pora na nie. Na stole wylądowała micha knedli ze śliwkami, schab wypchany do granic wytrzymałości suszonymi śliwkami, ciasto z, a jakże, śliwkami i śliwowica. Menu jest proste, ale czasochłonne. I nie chodzi mi o godziny spędzone w kuchni. Po prostu trzeba uwzględnić czas marynowania, pieczenia, leżakowania w lodówce. Jeśli rozłoży się przygotowania na kilka dni, jedzenie niepostrzeżenie zrobi się samo. :-)

Miesiąc przed imprezą – strategiczne zakupy.

Bardzo ważny, wręcz kluczowy etap w przygotowaniu śliwkowego wieczoru. Koniecznie trzeba pojechać w góry, zaprzyjaźnić się z gazdą i zakupić wspaniałą śliwowicę. Uprzednio zdegustowawszy, czy aby na pewno towar pierwszej jakości kupujemy. Następnie butelkę trunku należy tak schować, aby o niej zapomnieć. Inaczej ulotni się przedwcześnie.

Dwa dni przed imprezą – przygotowanie schabu.

Ładny, najlepiej od razu większy kawałek, nadziewamy na długi i ostry nóż, aby zrobić miejsce dla głównej bohaterki – suszonej śliwki. Moja ulubiona kompozycja przypraw do schabu w tej wersji jest banalnie prosta: tylko sól i majeranek. Warto przyprawić schab  również od wewnątrz. W tym celu w miseczce mieszam śliwki z przyprawami i dopiero wówczas wciskam je w mięso. Teraz wystarczy tylko natrzeć solno-majerankową mieszanką mięso również z zewnątrz, owinąć folią, lub jeszcze lepiej od razu zapakować w rękaw do pieczenia, schować do lodówki i zapomnieć o nim do dnia następnego.

Dzień przed imprezą – schab & kartofle.

Leniwym krokiem wracając z pracy, delektując się wrześniowymi promieniami słońca, zachodzimy na bazarek i kupujemy ziemniaki. Wchodzimy do domu, witamy się z Kotem. Podczas gdy jedną ręką drapiemy go za uchem, wywołując tym pełne aprobaty mruczenie, drugą nastawiamy piekarnik na ok. 220 stopni. Gdy Kot zaspokoi pierwszy głód czułości, zacznie domagać się jedzenia. Wyciągamy z szafki miseczkę dla kota i duży garnek. Do miseczki wrzucamy kocie jedzenie, do garnka opłukane ziemniaki w łupinach. Nie na odwrót, Kotu się to nie spodoba. Jeszcze tylko woda, sól i kartofle się gotują. Przy okazji, trzecią ręką, wstawiamy wodę na kawę. Niespiesznie, bo Kot zajęty jedzeniem już nas nie pogania. Mięso wkładamy do nagrzanego piekarnika. Zalegamy z kawą przed telewizorem, na balkonie, w ogródku, z książką w ręku lub bez. Jeśli ktoś koniecznie musi, to może w tym czasie popracować. W jednej czwartej czasu pieczenia zmniejszamy temperaturę do ok. 180 stopni. W między czasie odlewamy ugotowane ziemniaki i zostawiamy by sobie stygły. Upieczone mięso też zostawiamy do ostygnięcia. Nie ma sensu nic przyspieszać.

Jeśli chodzi o czas pieczenia, to obowiązuje zasada 1 godzina na 1 kilogram mięsa. Mój schab ważył 2 kg, więc piekłam go 2 godziny, a po pierwszej pół godzinie zmniejszyłam temperaturę.

Sądny dzień – cała reszta.

Czyli ciasto i knedle. Oczywiście ciasto również można upiec dzień wcześniej, ale tak bardzo lubię świeżo upieczone ciasto, jeszcze ciepłe i pachnące, że wolę się sprężyć i zrobić je w dniu imprezy.

Ciasto zrobiłam z tego przepisu niezrównanej Dorotus, regularnie wodzącej mnie na pokuszenie. Mój zbiór przepisów-do-wypróbowania rośnie z niewyobrażalną prędkością dzięki niej.

W czasie gdy ciasto siedziało w piekarniku, wypełniając dom kojącym migdałowym aromatem, zaczęła się prawdziwa zabawa, czyli knedle.

Najlepsze knedle robi się na oko. Wczoraj oko zostało zmierzone, zważone i zinwentaryzowane, w wyniku czego wyklarowały się takie oto proporcje (pozwalające na wykarmienie 4 łasuchów + zapakowanie gościom czegoś na wynos):

  • 1,5 kg zmielonych ziemniaków
  • 1 szkl. mąki
  • 0,5 szkl. skrobi ziemniaczanej
  • 1 duże jajko
  • sól – szczypta lub dwie, w zależności od tego jak słone wyszły ziemniaki. Ciasto nie może być mdłe.

Wszystko trzeba zagnieść. Ciasto wyjdzie klejące. I tak powinno być. Zbyt dużo mąki czyni ciasto gumowatym, kluchowatym i twardym. Podczas lepienia knedli wystarczy podsypywać ręce mąką. Właśnie tak:

Do środka pakujemy śliweczki, w ilości wedle uznania, rozmiaru śliwek i zdolności plastycznych. Gotujemy w lekko osolonej wodzie ok. 2 minut od chwili gdy wypłyną, po czym krótko hartujemy w zimnej wodzie. Ot i cała filozofia.

Lubię knedle polane roztopionym masłem i posypane cynamonowym cukrem. Ale tym razem zrobiłam polewę ze śmietany lekko ubitej z cukrem i cynamonem. Bardzo trafna kompozycja.

Na koniec powiem tylko jedno – uczta była przednia.