Chcecie przepis na katastrofę? Ależ proszę. Zróbcie to ciasto, kupcie morze wina i zaproście cztery przyjaciółki. Wynieście ciasto na stół, a się zacznie – pierwsza jest właśnie od dziś na diecie, druga zauważyła u siebie cellulit pod pachami, trzecia nie jada węglowodanów, a czwarta wszystko razem. Chichocząc złośliwie odpowiedzcie, że nie ma sprawy, więcej zostanie dla Was. Po czym nałóżcie sobie kawałek czarnego, lśniącego, pachnącego ciasta i patrzcie co się dzieje. Pierwsza stwierdza, że w sumie może zacząć od jutra, druga, że w sumie pod pachy nikt jej nie zagląda, trzecia, że w sumie czekolada to cenne źródło magnezu, a czwarta, że w sumie nie będzie sama cierpieć. Po pierwszych kęsach hamulce puszczają, trzeba pochłonąć kolejne. Po dwóch kawałkach ciasta nadchodzi fala wyrzutów sumienia, które zagłuszyć można tylko kawałkiem numer 3. Zupełnie nie wiadomo kiedy ciasto i wino się dematerializują. Katastrofa. Ale, cytując Zorbę, jaka piękna katastrofa.
Jak zobaczyłam to ciasto pierwszy raz, byłam bliska utraty zmysłów. Trafiłam na nie rano w pracy. Myślałam, że nie wytrzymam do końca dnia, wezmę urlop na żądanie, zwolnię się z powodu nagłej niedyspozycji lub po prostu wyjdę po angielsku, byle jak najszybciej wrócić do domu i je upiec. Nie wiem jak to się stało, że tego dnia jednak wysiedziałam do końca i wróciłam do domu w jednym kawałku, nie wpadając po drodze nikomu pod koła. Drżącymi z ekscytacji rękoma obierałam cukinię, mieszałam, wbijałam, miksowałam, by w końcu doczekać się wypieku, który zwalił mnie z nóg. Zdecydowanie to ciasto jest w ścisłej czołówce czekoladowych rozkoszy, których miałam przyjemność spróbować. A wierzcie mi, próbowałam wielu, bo ciasta czekoladowe ubóstwiam.
Wracając wczoraj z pracy do domu zobaczyłam na bazarku cukinie, które momentalnie przywołały czekoladowe wspomnienia. Ślinianki z miejsca rozpoczęły pracę ze zdwojoną siłą i już, już byłam bliska zakupu cukini, gdy przypomniało mi się, że domu mam spory kawałek dyni.
Hmm…, zadumałam się elokwentnie, czemu by nie? W końcu warzywo, to warzywo ;-) Poza tą zmianą postąpiłam dokładnie według instrukcji Dorotki. Piekłam w tortownicy o średnicy 26 cm przez godzinę. Pycha.