Tag Archives: pomarańcza

Wysoko oprocentowana przyjemność

Zwykły wpis

Ja się nie będę powtarzać. Bo już nie raz pisałam co sądzę o fakcie, że zima nadciąga. I do słabości się też już przyznawałam. W sensie do sięgania po nastrójpolepszające smakołyki. No i wreszcie, kto choć pobieżnie czytywał moje dotychczasowe zeznania, ten wie, że do procentów mam stosunek wielce pozytywny. I wcale nie mam tu namyśli matematycznych zadań. A stąd już wniosek prosty – nastrójpolepszające procenty też bardzo popieram.

A jeśli chodzi o procenty, to tak jak w przypadku innych łakoci, największą słabością pałam do tych własnego wyrobu. Nalewki, naleweczki, likiery wypełniają rozliczne butelki stojące dumnie na górze szafek kuchennych. Obowiązkowo muszą stać nie pod ręką, zbyt wysoko by sięgnąć po nie bez stołeczka, bo tylko takie rozwiązanie może im zapewnić przetrwanie przez czas dłuższy. A ponoć najlepsze są takie naleweczki, którym się uda postać kilka lat. Piszę ponoć, bo nie wiem czy ktokolwiek był w stanie przechować nietkniętą nalewkę przez tak długi czas.

I choć zaprzyjaźniony Obrońca Granic raz mądrze rzekł, że smakować to ma kurczak, a alkohol ma trzepać, to tej naleweczce walorów smakowych odmówić nie można. A trzepie aż miło :-) Pozwólcie zatem, że przestawię – oto nalewka Kawa&Pomarańcza. Jedna z najlepszych jakie znam. Niech rekomendacją będzie to, że robię ją już po raz czwarty. Na długie zimowe wieczory sprawdza się idealnie. Śniegu – jestem gotowa, możesz padać!

Cooking & EatingJeśli chodzi o listę składników, to łatwo zgadnąć, zawiera ona kawę i pomarańcze :-)

Cooking & Eating

Cooking & EatingKawy bierzemy 80 g, a pomarańcze dwie.

Ponadto potrzebny będzie syrop cukrowy ugotowany z pół litra wody i 700 g cukru.

Cooking & EatingW czasie gdy syrop stygnie zajmujemy się pomarańczami i kawą. Chodzi o to, by jednym naszpikować drugie. Najlepiej pomagać sobie ostrym nożykiem – robić na skórce pomarańczy nacięcia, w które następnie wpychamy ziarenka kawy.

Cooking & Eating

Cooking & Eating

Cooking & EatingCzynność powtarzamy do wyczerpania ziarenek kawy lub miejsca na pomarańczach.

Cooking & EatingNastępnie wrzucamy naszpikowane kawą pomarańcze do słoja – musi mieć duuuże wejście, bo inaczej pomarańcze nam się nie wcisną. Jeśli zostanie Wam kawa – a mi zawsze zostaje – to dorzućcie ją luzem obok pomarańczy.

Cooking & EatingTeraz zalewamy owoce litrem spirytusu oraz syropem cukrowym.

Cooking & EatingNo i zostaje rzecz najtrudniejsza – 6 tygodni oczekiwań… Ale jak już wytrwacie te półtora miesiąca, to efekt Wam wszystko wynagrodzi. Wystarczy przefiltrować i rozkoszować się.

Cooking & Eating

Cooking & Eating

Cooking & Eating

Przepis na nalewkę wyszperany został tu.

Kopernik była kobietą

Zwykły wpis

Niesforny Mąż złożył zamówienie na sałatkę szopską. Niesforny Mąż zamawiający sałatkę jakąkolwiek to zjawisko dość niezwykłe, bowiem jest z niego zatwardziały mięsożerca. Wielbiący towarzystwo węglowodanów. A tu taka zachcianka mu się pojawiła! Przyjęłam to bez polemiki.

Sałatka szopska, jak to sałatki mają na ogół w zwyczaju, wymaga wizyty w warzywniaku. Poszłam więc tamże. Wchodzę i widzę, że piękne pomarańcze kuszą i nęcą swymi krągłościami. Na pierwszy rzut oka widać, że to kobiety. A podpis głosi pomarańcz. I nie, nie była to pomyłka, nie była to zgubiona przez nieuwagę końcówka. Było to działanie z premedytacją, podsycane przez latające wokół pomarańcz dziś słodziutka, pół kilo pomarańcz i ten pomarańcz nie ma pestek.

Nie mogłam uratować wszystkich. Ale kilka sztuk wyrwałam spod szowinistycznego męskiego jarzma. A Niesforny Mąż, chcąc nie chcąc, musiał się przyłączyć do feministycznego frontu, bo sałatki szopskiej nie było. Była sałatka z pomarańczą. pomarańczą.

Coś podobnego widziałam u Pascala, aczkolwiek było to dawno, przepisu przy sobie nie miałam, a pomarańcze trzeba było ratować. Wyszła więc improwizacja na bazie pascalowego przepisu. Zaznaczę, że pyszna improwizacja.

Na początek potrzebna będzie sałata. Jeden rodzaj albo miks.

Do sałaty dodajemy miętę. Dużo, dużo listków mięty. Można też bazylię, ale przede wszystkim chodzi o miętę.

Krok numer trzy – wrzucamy uprażone na suchej patelni płatki migdałowe.

Ciach, ciach, ciach i plastry czerwonej cebuli lądują na wierzchu.

I teraz nadchodzi czas na wyzwolone pomarańcze. Trzeba z nich wyciąć „filety”. W tym celu pomarańczę ścinamy z góry i dołu, tak by swobodnie stała. Następnie ostrym nożem ścinamy skórkę, starając się usunąć białą błonkę.

Z obranej pomarańczy wykrawamy fileciki, czyli cząstki bez skórki.

Fileciki układamy na sałacie. A z tego co z pomarańczy zostało wyciskamy sok, który będzie stanowił bazę sosu.

Sos robimy z rzeczonego soku pomarańczowego oraz oleju / oliwy. Idealnie będzie pasował olej orzechowy, np. arganowy, ale z oliwą też nie będzie źle. Wlewamy sok i olej do słoiczka, wrzucamy szczyptę soli i pieprzu i rozpoczynamy dzikie wstrząsy, a’la szalony barman.

I wreszcie czas na wielki finisz. Czyli rumiany kozi ser. Taki z gatunku dojrzewających. Idealny byłby jeden duży plaster na osobę, ale ja miałam akurat chudziutki kawałek sera, więc kawałków dałam kilka.

Plastry sera przypiekamy na suchej patelni, aż będą pięknie złoto-brązowe.

Ser układamy na sałacie i gotowe. Potwornie pyszne.

Z pozdrowieniami od Fidela Castro

Zwykły wpis

Były kiedyś takie piękne czasy, gdy oranżada w proszku zlizywana bezpośrednio z ręki wprawiała człowieka w niebotyczny zachwyt. Skakanie w gumę było rozrywką równie wciągającą co call of duty, względnie simsy. A brukiew nie była ekstrawagancko staroświeckim warzywem. W tych pięknych czasach, gdy codzienny asortyment sklepów składał się z octu i groszku, czasem, przeważnie w okolicy świąt, dopływał do Polski statek z Kuby. Statek wyładowany pomarańczami.

Pomarańcze dawno utraciły swój świąteczny charakter. Albo też każdy dzień stał się świętem – zależy jak na to spojrzeć :-) W każdym razie ogólnodostępność pomarańczy to fakt, na dodatek dość pozytywny. Bo przecież nutka pomarańczy potrafi zmienić bardzo wiele: wino grzane podrasować, w wersji smażonej – pączka uszlachetnić, a z czekoladą, to już cuda, prawdziwe cuda czyni. Jeśliście cudów żądni, to zaopatrzcie się w pomarańcze. Koniecznie.

W tej tarcie Jamiego Olivera stężenie czekolady nie daje się ogarnąć żadną skalą. Choć czekolada zagryzana czekoladą i zapijana kakao jest pyszna, to jakieś urozmaicenie, by nie znudzić się tematem, jest mocno wskazane. Pomarańcza w roli urozmaicającego czynnika sprawdza się wręcz wybornie. Wchodzicie w temat? No to zakasujemy rękawy!

Trochę skorygowałabym Jamiego jeśli chodzi o proporcje, bo pojechał z ilością ciasta – u niego było to rozpisane na 320 g masła przy formie o średnicy 28 cm. Z przeliczenia na moją formę o średnicy gdzieś pomiędzy 26 a 27 cm wychodziła proporcja na 285 g masła. I taką zastosowałam, zostając w efekcie z ilością ciasta pozwalającą na zrobienie drugiej tarty. Następnym razem wzięłabym połowę oryginalnej porcji.  I poniższe ilości tą korektę uwzględniają. Jak mi nie ufacie, to weźcie po prostu wszystkiego dwa razy więcej :-)

160 g masła ucieramy na puch z 110 g cukru.

Do masła dodajemy skórkę z 1 dużej pomarańczy.

Przygotowujemy 280 g mąki, 30 g kakao, półtora jajka

Łączymy masło z połową mąki i kakao, następnie dodajemy jajka, a na koniec resztę mąki. Zagniatamy z ciasta kulę, którą na godzinę pakujemy do lodówki. Następnie ciasto rozpłaszczamy za pomocą wałka, wykładamy nim formę i pakujemy w tej postaci na pół godziny do zamrażalnika.

Tak przygotowany spód pieczemy 12-15 minut w 180 stopniach.

Najpóźniej gdy spód się piecze, bo nie ma przeciwwskazań by zająć się tym wcześniej, robimy wypełniacz do naszej tarty. Tu już w kwestii proporcji zgadzam się z Jamiem – wystarczyło przeskalować na ciut mniejszą formę i było dobrze.   W rondelku podgrzewamy 180 ml mleka, 500 ml kremówki i 55 g cukru. Gdy mikstura będzie na granicy wrzenia ściągamy ją z ognia i wrzucamy 310 g pokruszonej gorzkiej czekolady. Mieszamy do pełnego jej rozpuszczenia.

Na koniec dodajemy 2 jajka (oraz ewentualnie łyżeczkę cointreau lub innego likieru pomarańczowego). Mieszamy, aż masa będzie gładka i wylewamy na podpieczony spód.

Tartę pieczemy w 170 stopniach przez 15 minut. Po tym czasie będzie jeszcze wydawała się płynna, ale gdy przestygnie będzie idealna. Zwłaszcza w towarzystwie kleksa kwaśnej śmietany.