Czasem, a wierzcie mi, że gdy piszę te słowa jestem bliska łez, trzeba trochę zwolnić i pohamować swe kulinarne żądze. Niestety, rozciągliwość spodni ma swoje granice, a przemiana materii swoje nieubłagane biochemiczne prawa. Chyba wiecie do czego zmierzam, prawda? Robi się strasznie. No dobrze, powiem to szeptem: zbyt dużo słodkości idzie w boczki…
Ok, przykry wstęp mamy za sobą. A teraz zapominamy, że to nie jest przepis rozkosznie nafaszerowany kaloriami, bo będzie smakowicie. Tak smakowicie, jakby był to pełnotłuszczowy, pełnowęglowodanowy i pełnotuczący posiłek. Już lepiej, prawda?
Kurza pierś, chyba najpopularniejsze i najłatwiej dostępne chude mięso, lubi wyjść sucha. Dlatego pomaga jej marynowanie w bejcy na bazie oliwy. Niezgorsze jest też smażenie na głębokim tłuszczu. Bądź inne uzupełnienie niedoboru kalorii na kęs sześcienny. Ale okazuje się, że jest równie efektowna alternatywa – marynowanie w maślance. Maślankę łączymy z ulubionymi przyprawami, np. z zieloną pastą curry, miksujemy ze szczypiorkiem lub po prostu z jakimś gotowym miksem przyprawowym. Ja tym razem dodałam musztardę dijon, trochę soli i łyżkę miodu. Plastry kurczaka o grubości ok. 1 cm zostawiamy w marynacie na przynajmniej 20 minut, ale równie dobrze możemy i na całą noc. Potem wrzucamy na porządnie rozgrzaną patelnię grillową (albo zwykłą teflonową) bez dodatku żadnego tłuszczu i krótko smażymy z obu stron. Tym sposobem pyszne, niezwykle soczyste mięso jest gotowe w kilka minut.
Lubię jeść codziennie coś innego. A jednocześnie mam tendencję, żeby gotować z rozmachem, w ilości wystarczającej co najmniej dla pułku wojska. Trudno połączyć te dwie sprzeczne skłonności. W efekcie, największy wysiłek jaki muszę włożyć w surówkę towarzyszącą kurczakowi związany jest z kupnem kapusty pekińskiej, odpowiednio małej aby dwie osoby mogły ją zjeść za jednym zamachem. Kot uparcie odmawia konsumpcji kapusty, co nie ułatwia sprawy. Dziś jednak miałam szczęście i trafiła mi się niewyrośnięta bidula. Szast, prast, ciachamy kapuchę.
W kuchni zarówno harmonia jak i kontrast są pociągające. Będąc w łagodnym nastrojeniu postawiłam na współbrzmienie i zrobiłam dressing z tych samych składników co marynatę do mięsa, z tym odstępstwem, że na bazie twarożku homogenizowanego zamiast maślanki. Taki dressing jest niebywale lekki, a jednocześnie kremowy. Doskonale wypełnia surówkę smakiem. Pozwala bez bólu zrezygnować z majonezu. Nie trzeba żadnych dodatków, aczkolwiek Niesforny Mąż nigdy nie pogardzi dodatkiem orzeszków.
To jest dobre. Proste i dobre. I można pochłonąć gargantuiczną porcje bez wyrzutów sumienia. I jeszcze starczy sił na deser ;-)