Miłość francuska

Zwykły wpis

Chyba w każdym mieście w Polsce jest pizzeria i wszechazjatycki chińczyk. Nie zawsze pizza ma włoski charakter, a to co podają u chińczyka bywa równie dalekowschodnie jak Lublin. Ale uczciwie trzeba przyznać, że przybytki owe mają niewątpliwą moc edukacyjną i przeciętny Polak ma jakiekolwiek pojęcie o kuchni Włoch i bliżej niesprecyzowanego fragmentu Azji. Powszechnie również wiadomo, że w Japonii ludzie żywią się sushi, a w Ameryce hamburgerami. A kuchnia francuska? Nie ma swoich knajpiano-restauracyjnych ambasadorów. Tzn. są francuskie restauracje, ale są zdecydowanie mniej popularne i zdecydowanie droższe. To nie przemawia do szerszej publiczności.

Ja, szczerze się przyznam, francuską kuchnię znam dość słabo. Temat mnie interesuje, więc postudiowałam trochę teorii, mogę wymienić parę francuskich potraw innych niż żabie udka, kilka francuskich dań miałam przyjemność spróbować, ale ducha francuskiej kuchni póki co nie ogarnęłam, m.in. z powodu ograniczonych możliwości poznawania tego świata od strony praktycznej. To się na szczęście zmieni! Niesforny Mąż, jak chyba nikt inny na tym świecie, wie jak mnie wysłać na orbitę szczęścia. Tym razem wprawił mnie w pozbawiający słów zachwyt prezentując mi dwa tomy Mastering the art of French cooking Julii Child. Nie mogąc słowami wyrazić zadowolenia, po prostu sobie piałam z radości.

Te książki zwaliły mnie z nóg i roztrzaskały mój światopogląd w drobny mak. Ja, dziecko swoich czasów (trochę wyrośnięte dziecko, gwoli ścisłości), wierna członkini funclubu Nigelli, która upraszcza codzienne gotowanie w czarodziejski sposób i naucza, że im mniej wysiłku tym lepiej, właśnie taka ja zostałam poczęstowana pouczeniem „rób dokładnie jak jest w przepisie, bo ominięcie najmniejszego nawet kroczku może mieć katastrofalne skutki”.

Z przekory chciałam zignorować ciągnącą się pół strony instrukcję gotowania beszamelu i zrobić to szybko i po mojemu. Ale zacisnęłam zęby i nakazałam sobie spróbować, bo jednak po to zagłębiam się w książkę, żeby się czegoś nauczyć. I wiecie co? Oniemiałam! Tak kremowego, aksamitnego, delikatnego beszamelu nigdy, przenigdy nie zrobiłam własnymi rękoma! W tym momencie Julia Child całkowicie zdobyła moje serce. A kuchnię francuską z miejsca pokochałam, już za ten jeden beszamel. Ponadto już wiem, że duch kuchni francuskiej zdecydowanie składa się z masła.

Prezent był wspaniały i trafiony, więc chciałam się Niesfornemu Mężowi odwdzięczyć, choć po części, zatem nie miałam wyjścia, pierwsze francuskie danie musiało być kurczakiem, bowiem Niesforny Mąż kurczaki kocha miłością dziką. Mając do wyboru trufle, foie gras, homary i kurczaki, wybrałby bez wahania kurczaki. Zatem Mesdames et Messieurs, mam przyjemność zaprezentować kurczaka wg. Julii Child. Niech Was nie zmyli brak tajemnych składników i sekretnych kroków – ten kurczak to potęga.

Piekarnik rozgrzewamy do 220 stopni. Czystego, osuszonego kurczaka nacieramy od wewnątrz łyżką masła i paroma szczyptami soli, po czym zszywamy. Krępujemy mu nóżki, coby nam nie uciekł i opcjonalnie skrzydełka, aby nie odleciał. Profesjonalne unieruchomienie skrzydełek wymaga igły dłuższej niż szerokość kurczaka. Niestety takiej nie miałam, więc zaryzykowałam odlot z pierkarnika i zostawiłam skrzydłom swobodę.

Tak przygotowanego kurczaka nacieramy kolejną łyżką masła z zewnątrz oraz delikatnie solimy (będziemy dosalać jeszcze później, więc naprawdę delikatnie).

Obkładamy kurczaka dookoła pokrojoną marchewką i cebulą.

Wstawiamy do piekarnika na 15 minut. W tym czasie przygotowujemy tłuszcz do smarowania – rozpuszczamy w rondelku 2 łyżki masła z łyżką oleju (nie oliwy – ma zbyt intensywny smak). Tłuszczem będziemy wspomagać kurczaka przez cały czas pieczenia, zatem warto postawić rondelek w pobliżu gorącego piekarnika, to cały czas tłuszcz pozostanie płynny.

Po rzeczonych 15 minutach obracamy kurczaka na bok, smarując przy okazji tłuszczem – pieczemy kolejne 5 minut.

Następnie przewracamy na 5 minut na drugi bok, uzupełniając niedobór tłuszczu przy okazji. Po tych łącznie 25 minutach układamy kurczaka na plecach i zmniejszamy temperaturę do 180 stopni. Kurczak będzie jeszcze potrzebował 1h10′-1h20′. Co 10 minut smarujemy go masłem. W połowie czasu pieczenia, czyli po ok 35- 40 minutach, przewracamy kurczaka piersią do dołu. W 3/4 czasu pieczenia, czyli w 55-60 minucie, przewracamy go na powrót piersią w górę. Kurczak będzie gotowy, gdy soki wypływające po nakłuciu będą przezroczyste. Gotowego kurczaka wyciągamy z piekarnika i odkładamy na 10 minut.

W tym czasie robimy sos. Bierzemy dwie łyżki soków, które puścił kurczak w pieczeniu, a które dodatkowo zostały pięknie wzbogacone masłem oraz esencją z marchewki i cebuli. Podgrzewamy ten płyn, gotujemy w nim przez minutę posiekaną dymkę lub szalotkę, zalewamy szklanką ciemnego bulionu i gotujemy na ostrym ogniu aż zredukuje objętość o połowę. Następnie zestawiamy z ognia i łączymy z 2 łyżkami masła, wrzucając po kosteczce i intensywnie mieszając do połączenia. Łyżkę sosu od razu rozprowadzamy na kurczaku, reszta w sosjerce wędruje na stół. Gotowe!

Genialne z marchewką duszoną w (a jakże) maśle.

Jedna odpowiedź »

  1. już kilka razy robiłam coś z jej przepisów i zawsze było to bardzo smaczne

    ten kurczak jeszcze przede mną

    [super dokumentacja fotograficzna krok po kroku]

  2. Tak mnie zachęciłaś swoimi zdjęciami, że kurczak właśnie siedzi u mnie w piekarniku i za chwilę będę go odwracać na brzuszek ;) Pachnie obłędnie, mimo, że jeszcze nie jest gotowy! Mam nadzieję, że równie wybornie będzie smakował.

Masz coś do powiedzenia? Nie krępuj się!: