Mam taką teorię, że powyżej 30°C myśli przechodzą w stan gazowy i ulatniają się z głowy niepostrzeżenie. Po czym wnoszę? Ano dłubię dziś w mojej głowie w poszukiwaniu jakiegokolwiek punktu zaczepienia, jakiejkolwiek zajawki, śladu przemyśleń na tle jakimkolwiek – a tu próżnia. Pusto, aż echo niesie. Nie będę więc maltretować klawiatury bez powodu i po prostu zaproszę Was na ciasto. Mogłam z nim poczekać do napływu weny, ale nie zrobię tego bo:
- ciasto jest pyszne, cudownie kontrastowo pyszne
- jeśli takie temperatury się utrzymają, to sezon na rabarbar się skończy nim wena na mnie spłynie
- a ciasto jest zbyt pyszne, by się nim nie podzielić
Ciasto na tartę zagniatamy z 260 g mąki, 130 g zimnego masła, 65 cukru, 4 żółtek, szczypty soli i łyżki zimnej wody.
Ciastem wylepiamy formę. Dajemy całości schłodzić się pół godziny w lodówce.
Teraz naszej uwagi wymaga rabarbar. Czerwoniutki, kwaśniuteńki, grubaśny, dojrzały rabarbar, w ilości ok. 1 kg. Obieramy go i kroimy na mniejsze kawałki.
Miałam w domu kilka zabłąkanych truskawek, więc dodałam je do rabarbaru.
Ciasto już się schłodziło, można je więc piec. Piekarnik rozgrzewamy do 200 stopni, ciasto obciążamy np. fasolą, pamiętając o wsadzeniu papieru między jedno a drugie. Raz o tym nie napisałam i zrobił się ambaras. Wyciągam wnioski Eulaliu :-)
Ciasto podpiekamy 10 minut, po czym wyciągamy celem wypełnienia. Rabarbar mieszamy z dwoma łyżeczkami skrobi i 50 g cukru, a następnie wykładamy na ciasto.
Zapiekamy ok. 25 minut – trzeba sprawdzić czy brzeg tarty się przyrumienił, a rabarbar stał zupełnie miękki.
Tarcie niestety należy dać przestygnąć. Niestety, bo zajmuje to dłuższą chwilę, a w międzyczasie tarta absolutnie złośliwie produkuje boski zapach. A jak już wystygnie, to dekorujemy ją kremem zrobionym z 200 g ubitej śmietanki (30-36%) połączonej z 400 g serka mascarpone i 50 g cukru pudru.
Odrobina mięty dla podniesienia walorów artystycznych nie zaszkodzi.
Moje mysli w zasadzie ulatniaja sie juz w okolicach 25 stopni – lubie ciepelko, ale bez przesady ;) A tarta piekna.
Mi nawet 40 stopni nie przeszkadza, pod warunkiem, że jestem na wakacjach. Co innego w pracy…
Wygląda pięknie!
Uprzejmie donoszę, że temperatura nie ma nic do rzeczy, tzn do weny. Też niedawno miałam czarną dziurę w głowie przy 13 stopniach i deszczu. Wszystko co z rambarambarem uwielbiam! I jeszcze ten krem mmmm ;-)
No ale sama rozumiesz, że na coś brak mocy twórczej musiałam zrzucić :-)
hahah dzięki za pamięć, ale ja tę lekcję przyswoiłam natychmiast prawie – od tamtego czasu papier do pieczenia zagościł na dobre w moim domu
Nie wątpię, że Tobie drugi raz się to samo nie przytrafi. Raczej kolejne dobre dusze przed przywierającą fasolą chciałam uratować :-)
Ale jaja! Mam taką samą teorię :) I od paru dni padam jej ofiarą ;) A tarta śliczna!
Dobrze wiedzieć, że nie jestem osamotniona w zwalaniu winny na okoliczności zewnętrzne :-)