Tag Archives: sos ziołowy

Nie taki diabeł straszny

Zwykły wpis

Fast food ma złą sławę, a wśród zniesławionych potraw hamburger wiedzie prym.  A frytki do tego to już sodoma i gomora. Do jedzenia w sieciówce z żółtym M w logo nie wypada się przyznawać. W tej o nazwie z trzech literek, z których pierwsza to K, to wiadomo, głowy i pazury zapiekają w panierce. A bezsprzecznie w każdej do jedzenia dodają kilo chlesterolu i wiaderko celulitu.  Stąd z pewną nieśmiałością wyznam, że bardzo lubię hamburgery.

Hamburger to dla mnie danie jak każde inne. Można je koncertowo spieprzyć, co powszechnie jest praktykowane zarówno w przydworcowych budkach jak i w globalnych sieciówkach. Ale równie niehumanitarnie można potraktować dowolne inne danie. Nie wińmy więc hamburgera za błędy kucharza.

Hamburger to przede wszystkim wołowina. Ponoć  prawdziwy (cokolwiek to znaczy) hamburger musi być tłusty, więc to chudej z natury wołowowiny dodaje się mielony tłuszcz, najlepiej również wołowy. Ja gustuję w wersji odchudzonej. Cóż, czyń wedle uznania i podpowiedzi swoich kubków smakowych. Do mięsa dodaję sól, jajko, musztardę, drobno posiekaną cebulkę i… ogórki kiszone. Wzięło się to stąd, że kiedyś trafiłam na przepis sugerujący dodanie kaparów. Zaiste, zacny pomysł, zatem się przyjęło. Któregoś razu gdy robiłam hamburgery ze zdziwieniem odkryłam, że stojący w lodówce słoiczek, wbrew oczekiwaniom, nie zawierał kaparów, a ogórki konserwowe. Zastosowałam to zastępstwo – z powodzeniem. Analogiczna sytuacja doprowadziła mnie do podmiany ogórków konserwowych na kiszone. I innych hamburgerów już sobie nie wyobrażam.

Nie mam specjalnej praski, obręczy, ani żadnej innej zaawansowanej technologicznie pomocy do formowania kotletów. Formuję je rękoma, starając się im nadać ładny kształt, ale na staraniach się kończy. To zapewne wina Kota, który zwąchawszy mięso siada na kuchennym parapecie i z łakomym wyrazem pyszczka uważnie śledzi każdy mój ruch. Któż pod taką presją byłby w stanie pracować?

Mniej lub bardziej kształtne burgery wrzucam na suchą rozgrzaną patelnie i smażę na średnim ogniu do uzyskania pożądanego stanu zrumienienia. W czasie gdy mięso się smaży zajmuję się oprawą. Tu ograniczenie stanowi tylko fantazja i zawartość lodówki. Tym razem zadecydowałam, że mięsu, na modłę cypryjską,  towaryszyć będzie cytryna i pietruszka. Zmiksowałam więc sok i natkę z majonezem na nienaturalnie zieloniutki sos.

 

Sos wylądował na podgrzanej w piekarniku bułce z ziarnami.

Jeszcze plaster pomidora, kiełki i gotowe.

Dobry hamburger nie jest zły!