Tag Archives: pomidory

Żydowska grochówka czy tunezyjski bigos?

Zwykły wpis

Dużo wody w Wiśle musiało upłynąć, oj dużo, bym wzięła się własnoręcznie za to danie. Widziałam je u Makłowicza, przewinęło się na kilku blogach, widuje się je również w niektórych knajpach. A ja robię je dopiero teraz. Tak po mniej więcej 13 miliardach bilionach litrów wody, które zdążyły Wisłą spłynąć.  Serio. Wierzcie lub nie, policzyłam to. Albo lepiej się nie wierzcie. Nie będę publicznie przyznawać do wszystkich swoich odchyłów. Wcale nie policzyłam, tylko tak sobie rzucam pierwszą lepszą liczbą wyciągniętą z kapelusza. Prrrr! Stop kobyła. Ja nie o tym chciałam.

Szakszuka, bo o niej mowa, wymaga sprostowania. Bo szakszuki są dwie. Pierwsza ma korzenie tunezyjskie. Koniecznie z mięsem, papryką i pomidorem. Smażona, mieszana, podrzucana całkowicie bałaganiarski pejzaż na patelni tworzy, niewyględny niczym bigos. Z resztą jej nazwę ponoć się tłumaczy jako wielki bałagan, a to do czegoś zobowiązuje. Druga szakszuka z pierwszą ma wspólną nazwę i pomidory. Bo charakter jednak zupełnie inny. No i rzekomo jest podstawową potrawą izraelskiego wojska. Taka żydowska wersja grochówki. Tyle że bez grochu. A z jajkiem.

Mnie zanęciła wersja żydowska. Miałam na nią ochotę odkąd pierwszy raz natknęłam się na wzmiankę o niej. Przed natychmiastową realizacją przepisu powstrzymało mnie tylko jedno – to był marzec, a w marcu, jak wiadomo, pomidory nie są w swojej szczytowej formie. Jednocześnie miałam przeczucie, że puszkowane pomidory to nie będzie w stu procentach to. Wyczekałam, dotrwałam i szczęśliwie pierwszy raz za szakszukę się wzięłam przy użyciu pysznych, esencjonalnych, dojrzałych pomidorów. Warto było czekać.

Sprawa jest prosta. Zaczynamy od pomidorów w dużej ilości. Dla dwóch osób proponuję aż 1,5 kg.

Na początku pomidory obieramy ze skórki. Nacinamy na krzyż, zalewamy wrzątkiem na 2 minutki i ściągamy skórkę, która po takim potraktowaniu już nie stawia oporu.

Obrane pomidory siekamy – grubo i bez zważania na estetykę.

W głębokim rondlu podsmażamy do szklistości pokrojoną w kostkę cebulę.

Do cebuli dodajemy pomidory – nie szkodzi, jeśli będą się piętrzyć i wystawać z rondla.

Pomidory dusimy na średnim ogniu – nie na małym, nie na dużym, tylko właśnie na średnim. Na małym zmienią się w papkę nim odparują, na dużym się przypalą. A odparowujemy je, aż stracą połowę objętości.

Gdy pomidorów zostanie połowa bierzemy się za doprawianie. Sól i pieprz powinny wystarczyć, ale jeśli pomidory mają kwaskowatą nutkę, to dodatkowo przyda się jeszcze szczypta lub dwie cukru. W tak przygotowanych pomidorach robimy zagłębienia (po prostu łyżką), w które wbijamy jajka – po dwa na głowę.

Na wierzch wrzucamy ok. 100 g słonego sera, np. bułgarskiego sirene albo fety.

Przykrywamy rondel i trzymamy całość na ogniu dość krótko – nie więcej niż 5 minut. Idealnie jest, gdy ścina się białko, a  żółtko pozostaje płynne. Jeśli ktoś bardzo, ale to bardzo nie znosi płynnego żółtka, to ma dyspensę na dłuższe trzymanie szakszuki na gazie. Ale to naprawdę w drodze absolutnego wyjątku. Gotową szakszukę posypujemy dodatkowym serem i jakąś zieleninką. Pietruszka jest ok, choć i kolendra nadałaby się wyśmienicie. Gotowe! Cudowny, lekki i pyszny letni obiad.

Włosi wiedzą najlepiej co to upały, prawda?

Zwykły wpis

Dziatki moje miłe! Ciocia centka Wam teraz powie, że było takie lato w czasach starożytnych, a konkretnie w 2001 roku, kiedy upały nastały straszliwe, mniej więcej takie jak teraz. Gorąc był nieprzeciętny. Ogólnie, jedyne co człowiek mógł robić nie narażając się na utratę godności i dostojeństwa, to leżeć, bo wszelkie próby wykonywania ruchów, nawet niegwałtownych, kończyły się tak samo – pot tryskał ze wszystkich porów na ciele. A przyznacie, że pot i człowiecza godności mają coś w sprzeczności.

Ale ja o czym innym. Rzec Wam chciałam, że w tych oto zamierzchłych czasach ciocia centka miała okazję mieszkać przez chwilę z dwiema Włoszkami. I prawdopodobnie lepiej się złożyć nie mogło, bo kto jak kto, ale Włosi, z racji położenia geograficznego kraju swego, chyba powinni wiedzieć doskonale jak sobie radzić z atakiem tropikalnej aury, prawda? Bo że z makaronem sobie radzą nie najgorzej, to się rozumie samo przez się. Bycie makaroniarzem zobowiązuje.

No i w tym momencie historii zaczyna nam się wyłaniać jej sedno. Bowiem dziś będzie o cudownie prostym, absolutnie smakowitym i bardzo letnim sposobie na makaron. To nawet nie jest przepis. To coś, co „moje” Włoszki robiły ot tak sobie, od niechcenia, bez trzymania się proporcji, bez konsekwencji w doborze składników. Temat wchłonęłam natychmiast, bo na lato jest fenomenalnie idealny. Musicie spróbować!

Cudowność tego przepisu kryje się m.in. w tym, że nie wymaga stania przy buchających parą garach i patelniach. Zdecydowaną większość tematu obsługujemy na zimno, co przy afrykańskim skwarze tkwiącym w każdej cząsteczce powietrza jest błogosławieństwem. Ugotować należy jedynie makaron i jajka na twardo – żadne z dwojga nie wymaga obecności w kuchni przez czas dłuższy niż minuta. Resztę składników można przetworzyć w najchłodniejszym miejscu domu, np. w sypialni, gdzie nie wiedzieć czemu jest najchłodniej.

No to do dzieła! Bierzemy parę nieskomplikowanych składników i równie niewyrafinowane kuchenne utensylia.

Pomidory ścieramy na grubych oczkach. Jeśli mają bardzo dużo soku, to tylko połowę pomidorów ścieramy w całości, a z reszty bierzemy jedynie miąższ.

Do pomidorowego przecieru dodajemy cebulę. Tym razem wzięłam dymkę, więc ją posiekałam. Zwykłą cebulę trę na wzór pomidorów na tarce. Oprócz tego do pomidorów wrzucamy czosnek i chili, z czego to ostatnie nie jest obowiązkowe.

Spora garść siekanej bazylii jest dobrym pomysłem. Alternatywnie nada się szczypior, pietruszka lub kolendra.

Teraz czas na jajka – je również ścieramy na tarce.

Wszystko solimy, pieprzymy i podlewamy hojnie oliwą. Sos mieszamy, po czym wrzucamy nań gorący makaron.

Mieszamy, na talerze przekładamy, szczyptą parmezanu ukraszamy i gotowe. Wspominałam już, że to danie idealne na lato? Nawet jak wspominałam, to nie zaszkodzi przypomnieć :-)