Tak najlepiej, to być oryginalnym, niepowtarzalnym i jedynym w swoim rodzaju. Pierwszym wpadać na najlepsze pomysły, najlepsze kawały opowiadać na imprezach oraz najwyżej skakać o tyczce. Tak jest najlepiej. Ale z braku laku i przyrodzonych talentów można się ograniczyć. Nie żeby zaraz tak całkowicie ograniczyć, bo głupoty to my wcale, a wcale nie pochwalamy. Ale ograniczyć do dostępnych środków, czyli najlepszych naśladowania, na nich się wzorowania i nimi się inspirowania.
Bo na ten przykład filmów parę dobrych powstało. I można z tego czerpać garściami. Choćby takie cytaty z Misia – są absolutnie nieocenione w każdej sytuacji towarzyskiej i na każdą okoliczność. Ale nie tylko peerelowskim absurdem może się dobry film cechować. Może być szybka akcja i dużo strzelania, może być masa wzruszeń i emocje do głębi serca docierające albo może być śmiech do zerwania boków. Może też być zamieszanie w czasie. I nie, nie chodzi mi o Powrót do przyszłości. Bo jak nas uczy Pulp fiction czy Memento, czas wcale nie musi biec liniowo, a wydarzenia nie muszą być ukazane chronologicznie.
No. Nagadałam się pozornie bez związku. Ale związek jest, na dodatek bardzo istotny. Bo chodzi o to, że w dzisiejszym wpisie występuje dynia. Ta sama, która tu została już zjedzona. I teraz powinien nastąpić wielki aplauz, dzieci z trąbkami i bębenkami powinny wybiec na ulicę, a z nieba powinno się sypnąć konfetti. Bo skoro w dobrych filmach mieszają w czasie, a ja (wzorując się na dobrych filmach) też w czasie namieszałam, to znaczy to, że ten wpis jest dobry. I ma się podobać. A jak ktoś się nie zgadza, to mu tylko powiem, że nie mamy pańskiego płaszcza i co pan nam zrobi?
Poza wędrującą w czasie dynią w tym wpisie nie ma nic niezwykłego. Poza smakiem. Ale przygotowanie i składniki nie są tajemnicze i niedostępne. Są tu dwa wątki. Zacznijmy przewrotnie od drugiego, czyli od ziołowego masła.
Masło ucieramy z wybranym ziołem lub ziół kompozycją. Nieobowiązkowy, aczkolwiek całkiem niegłupi, jest dodatek soli. Ziołowe masło przechowujemy w formie dowolnej. Forma dowolna obejmuje również wałek, który kształtujemy posiłkując się folią spożywczą. Dodatek ziołowego masła uszlachetnia mięsa, ryby i kanapki. Przechowuje się wybornie w lodówce, a na dłuższą metę również w zamrażalniku.
Wątek kolejny, czyli w naszym przypadku pierwszy, tyczy się mięsa. Potrzebny będzie ładny kawałek porządnej wołowiny. W tym wypadku nie warto się bawić w skąpiradło, bo najlepiej sprawdzi się polędwica wołowa.
Mięso należy poddać obróbce termicznej. Cudownie byłoby smażyć steki na grillu, z pięknym widokiem na las, względnie strumyk. Jednak jeśli już trzeba to czynić w zaciszu własnej kuchni, to najlepiej się sprawdzi nieprzywierająca patelnia muśnięta olejem. Mięso kładziemy na rozgrzaną patelnię.
I teraz następuje rzecz kluczowa – mięso trzeba przydusić do patelni. Można profesjonalnym obciążnikiem. Z braku takowego można się posłużyć czymkolwiek bądź, przy czym genialnie sprawdza się pomoc w postaci spodu tortownicy, na który dopiero nakładamy ciężar właściwy, np. w postaci wędrującej w czasie dyni.
Steki w połowie smażenia przewracamy, a połowę smażenia wyznaczamy wg. następującej ściągi:
- Mega surowy: po minucie z każdej strony
- Krwisty: 1,5 minuty z każdej strony
- Półkrwisty: 2 minuty z każdej strony
- Średni: 2¼ minuty z każdej strony
- Średnio-mocno wysmażony: 2½ – 3 minuty z każdej strony
- Porządnie wysmażony: znaczy zepsuty
I teraz rzecz kluczowa – mięsa nie podajemy od razu! Dajemy mu odpocząć 5 minut pod pierzynką z folii aluminiowej.
No. Teraz można podawać, najlepiej w towarzystwie pieczonych ziemniaczków. Teraz również wychodzi na jaw sens uprzedniego przygotowania masła. Bo ziołowe masełko do wołowiny komponuje się idealnie. Również dodatek soli do masła znajduje uzasadnienie – nie trzeba steków dodatkowo dosalać. No chyba, że ktoś lubi.