Tag Archives: mięta

Upały są, a winnych brak!

Zwykły wpis

Maleństwo wyjechało, upały pozostały. Znaczy, nie ono było za nie odpowiedzialne. Brak winnego nie zmienia stanu rzeczy – upały są i to w absurdalnej skali.

W ten weekend odkryłam, że gdybym miała domek w lesie, to życie byłoby przyjemniejsze. Po pierwsze dlatego, że fajnie jest mieć domek w lesie. A po drugie, w leśnym domku temperatura odczuwalna przyjmuje bardzo rozsądne wartości w okolicach stopni dwudziestu paru, nawet jeśli wszędzie poza lasem stopni jest trzydzieści +. Niestety, na tle mojego warszawskiego lokum nie można prawić komplementów o korzystnym bilansie temperaturowym. Moja praca pod względem klimatycznym też nie zachwyca. A warszawskie autobusy i tramwaje, za sprawą jednej krótkiej przejażdżki w upalny dzień w godzinach szczytu, potrafią odrzeć człowieka ze wszelkiej godności jak i człowieczego wyglądu.

Dziś zatem nie będzie gotowania. To byłby masochizm. Dziś się nie ruszamy, relaksujemy i nawadniamy. Mocno nawadniamy. A jak znudzi się Wam zwykła woda, to możecie sięgnąć po lemoniadę. Z miętą, cytryną i koniecznie imbirem. I oczywiście duuużo lodu.

Cytryna północy

Zwykły wpis

Jak już Wam wspominałam, niektórzy uważają ziemniaka za cytrynę północy (nie pytajcie dlaczego, jest to dla mnie analogia niepojęta) i w ten sposób podnoszą jego rangę. A tymczasem nie trzeba ziemniakowi dorabiać dodatkowych mocy, bo i bez tego ziemniak niepodzielnie króluje na stołach od wieków. Król ziemniak, jak na króla przystało, cieszy się atencją artystów. Van Gogh malował Jedzących kartofle. Historycy sztuki próbują tłumaczyć, że to surowe twarze plebsu zainspirowały malarza, ale my dobrze wiemy jaka jest prawda – za Vincentem chodziła micha ziemniaków z zsiadłym mlekiem i najzwyczajniej przelał pragnienia podniebienia na płótno.

Albo taki Tuwim ze swoim Kartoflem – nawet się nie wysilił aby ukryć głównego bohatera wiersza. Tytuł mówi wszystko i tylko nadgorliwcy się doszukują jakiegoś drugiego dna, że to niby nostalgia, jesień, wspomnienia młodzieńcze, itepe, itede. A to wcale nie prawda. Julek, po prostu, uwielbiał pieczone ziemniaki i dał temu wyraz.

Również rzeźbiarze ukochali sobie motyw kartofla. Jego subtelna linia, intrygujący kształt, niezwykła finezja krągłości od lat motywują artystów by sięgnąć po dłuto i uwiecznić ten wdzięczny temat. W Biesiekierzu poszli na całość i zainwestowali w największy na świecie pomnik ziemniaka. I słusznie. Szczere uwielbienie powinno być jawnie i dumnie ogłaszane światu.

I ja też mą miłość do ziemniaka wyznam publicznie. Nie będę się powstrzymywać. Bo ziemniak pyszny jest. Młody ziemniak jest wspaniały po dwakroć. A z salsą verde – to już jest najczystsza poezja, najwspanialszy wytwór sztuki, kultura wyższa, pierwiastek boski. Potworne pyszności. Choć nieszczególnie fotogeniczne.

Co zrobić z ziemniakami, to sprawa dość oczywista – obrać, wodą zalać, kota odgonić, zagotować.

A na salsę verde, czyli zielony sos, potrzebować będziemy po pęczku pietruszki i mięty, a do tego łyżka kaparów, 3 korniszonki, ząbek lub dwa czosnku, łyżeczka musztardy, łyżka octu winnego, sól do smaku  i oliwa z oliwek.

Wszystkie składniki wrzucamy do jednego naczynia, zalewamy oliwą i miksujemy na zieloniutki sos.

Ziemniaki łączymy z salsą, jemy je i zachwycamy się niepomiernie. Można popełnić jakiś bohomaz lub skrobnąć wierszyk. Nie ma przeciwwskazań.