Tag Archives: maślanka

Zbrodnia i kara

Zwykły wpis

Pytałam na fejsie ostatnio, co uczynić wobec tak pięknego pudełeczka malin, a raczej pudełeczka pięknych malin:

Zdania były podzielone. Niektórzy wróżyli malinom słodką przyszłość w cieście, inni opowiedzieli się za pożarciem owoców żywcem. Wobec tak nierozstrzygalnego dylematu postanowiłam zastosować fortel. Kupiłam drugie opakowanie malin, nie miej pięknych, i oba zastosowania uskutecznić postanowiłam. I pokarało mnie. Za to niepohamowane łakomstwo i przesadną miłość do pyszności.

Najpierw się okazało, że masło ma twardość granitu. Tak to bywa, gdy wyciąga się je prosto z lodówki. Mimo głębokiego przekonania, że ja przecież na pewno,  na mur i nie możliwe żeby nie wyciągałam je by zmiękło. Cóż fakty swoje, ja swoje, a świadków brak – nie wiadomo kto ma rację.

Potem złośliwie okazało się, że jajka wyszły. Prawdopodobnie pisklęta wydobyły na zewnątrz nóżki bądź skrzydełka i oddaliły się w nieznanym kierunku. Bo przecież jakby jajek od początku nie było, to ja bym o tym pamiętała i je kupiła. Prawda? No właśnie. Wiadomo zatem, że były, tylko wyszły. Wobec uciekających pisanek, nie miałam innego wyjścia jak udać się do sklepu.

Sklep, na ogół leniwy tą porą dnia, tym razem najechany został przez wycieczkę małych puzonistów, 38 przedstawicieli lokalnego oddziału emerytów i rencistów oraz sporą liczbę wystraszonych osobników płci męskiej, usilnie, pod groźbą domowej awantury, próbujących przypomnieć sobie czym się różni kalafior od brokuła. Jednym słowem kolejki do kas miały długość chińskiego muru. Gdy już postałam w kolejce odpowiednio długo, by pokontemplować mój grzech malinowy ze wszystkich stron, by zrozumieć i pogodzić się z koniecznością poniesienia kary za malinową rozwiązłość, jak również by przeczytać całą Zbrodnię i karę, nadeszła wreszcie moja kolej. No i chyba wiadomo co się okazało, prawda? No oczywiście, że zapomniałam portfela…

Ale. To nie jest opowieść grozy. Panie kasjerki mnie znają. Co prawda chyba nie wystarczająco dobrze ;-), bo postanowiły mi zaufać i jajka na kredyt sprzedać. I od tego momentu, już bez przeszkód, malinowa przygoda się potoczyła.  I jeśli tylko powstrzymacie się przed zakupem dodatkowych malin, to Wam też to ciasto trudności nie przysporzy. Za to rozkoszy – a i owszem.

Sprawa jest prosta. 55 g miękkiego masła ucieramy z 145 g cukru.

Gdy maślana masa będzie puszysta i jasna sięgamy po kolejne składniki – dorzucamy 1/2 łyżeczki waniliowego ekstraktu, 1/2ł łyżeczki startej skórki cytrynowej oraz 1 duże jajko w temperaturze pokojowej.

130 g mąki mieszamy z 1/2 łyżeczki sody, 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia i 1/4 łyżeczki soli. Ponadto odmierzamy 120 ml maślanki. Teraz na zmianę, na niskich obrotach miksera, dodajemy mąkę i maślankę – w trzech ratach będzie dobrze. Ciasto wylewamy do natłuszczonej masłem i przesypanej mąką tortownicy o średnicy 22 cm. Następnie wrzucamy na wierzch dorodne maliny, od których zaczęło się całe zamieszanie.

Jeszcze z góry posypujemy ciasto łyżką cukru i możemy wstawiać do piekarnika nagrzanego do 200 stopni na 20-25 minut. Ciasto studzimy chwilę w blaszce, a następnie dostudzamy na kratce.

Jeszcze tylko muśnięcie cukrem pudrem i gotowe. Pycha!

Przepis wzięłam stąd.