Tag Archives: gruszki

Sklonowana gruszka

Zwykły wpis

Dawno, dawno temu, gdy krasnale dopiero zapuszczały swoje brody, w ogrodzie centkowego dziadka rosła piękna, rozłożysta grusza. Grusza ta rodziła, ze zmienną obfitością, najcudniejsze gruszki jakie jadłam w życiu. I to wcale nie dlatego, że była to jakaś szlachetna odmiana. Nie z powodu, że we wspomnieniach wszystko jest lepsze niż sytuacji bieżącej. I nawet nie wskutek tego, że przynależność gruszy do dziadka dodawała jej owocom czegokolwiek. Nie, nie i jeszcze raz nie. Gruszki te były najlepsze, bo były twarde jak kamienie.

Tak. Nie mylą Was oczy, słusznie czytacie, gruszki były twarde. Bo miałam taki fetysz, że uznawałam gruszki tylko o twardości marmuru. Miękkie były dla mnie na równi z zepsutymi. A ceniony przeze mnie stopień twardości zaoferować mogły jedynie gruszki wiszące jeszcze na drzewie i ani odrobinę nie myślące o tym, by spaść pod nogi i dać się zjeść. Wchodziłam więc na najwyższą gałąź na jaką wejść umiałam i rozpoczynałam chrupanie. Dopiero gdy kończyły się gruszki w zasięgu mych rąk, bądź już naprawdę nie mogłam zjeść ani jednej gruszki więcej, rozpoczynałam odwrót. A droga w dół drzewa, nie wiedzieć czemu, zawsze trudniejsza jest od drogi w górę.

Do dziś wolę twarde gruszki. Bo gruszka ma chrupać, a nie chlapać. Ale z wiekiem nabrałam tolerancji dla gruszek dojrzalszych. Bo one są niezrównane do ciast. Twarda gruszka wymusza dłuuugie pieczenie. Miękkiej wystarczy tyle czasu ile potrzebuje cała reszta ciasta. Na przykład takiego, klonem pachnącego i tym samym zamęt międzygatunkowy siejącego:

Baza ciasta jest prawie taka sama jak tu, ale wykończenie, a tym samym charakter, zupełnie różne. Zaczynamy od utarcia masła w ilości 200 g.

Do puszystego masła dodajemy cukier – pół na pół brązowy z białym – w łącznej ilości 160 g. Ucieramy do rozpuszczenia cukru.

W kolejnym kroku dodajemy jajka, które powinny mieć temperaturę pokojową. Jedno za drugim, wbijamy ich 4.

Wreszcie, na koniec, dodajemy 200 g przesianej mąki, 1 opakowanie (40 g) budyniu – dałam smak karmelowy (można dać też mąkę ziemniaczaną + jakiś aromat), łyżeczkę proszku do pieczenia i szczyptę soli.

Mieszamy krótko, tylko do połączenia składników, a następnie wylewamy ciasto na wysmarowaną tłuszczem blaszkę. Moja blaszka miała 25×25 cm. Ok, ciasto gotowe, czas zabrać się za gruszki.

 

Owoce obieramy, pozbawiamy gniazd nasiennych i kroimy w półplasterki.

Gruszki układamy na cieście solidną, szczelną warstwą. Na moją blaszkę weszło 5 średniej wielkości owoców.

Teraz kluczowa sprawa – zatapiamy gruszki w syropie klonowym. Bierzemy go ok. 4 łyżek.

Wykańczamy temat garścią płatków migdałowych

Ciasto pieczemy w 175 stopniach do suchego patyczka – u mnie trwało to godzinę. Potem czekamy aż przestygnie (dacie radę?) i pałaszujemy ze smakiem. Idealne na jesienne zmiany pogody :-)

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Jesień w Filadelfii

Zwykły wpis

Pamiętacie jak serialu Przyjaciele Rachel robiła deser i skleiły jej się strony w książce kucharskiej? W efekcie powstało ekstrawaganckie trifle z wołowiną. Też mi się przytrafiło takie pomieszanie przepisów, może mniej spektakularne, ale chyba nieco bardziej trafione. Szperałam sobie kiedyś w moich zasobach przepisowych, żeby znaleźć odpowiednią oprawę dla słodkich darów jesieni, a dookoła szalało sobie codzienne życie, z całą swoją rozpraszającą mocą. Dwa wersy przepisu, trzy odebrane telefony, wers przepisu, odpisanie na maila, kolejny wers przepisu, Niesforny Mąż szukający herbaty, trzy składniki do listy zakupów, doniczka z hukiem ląduje na podłodze, nieskuteczna przemowa wychowawcza do Kota, sprzątanie, kolejny składnik do listy, dzwonek do drzwi i tak dalej aż do wielkiego finału, w którym okazuje się, że początek ciasta pochodzi z jednego przepisu, a koniec z drugiego. Połączenie gruszek, śliwek, jabłek i słonawej, kremowo pysznej Philadelphi. Musiało się skończyć dobrze.

Ciasto jest z gatunku dziecinnie prostych – wystarczy wymieszać składniki suche z mokrymi:

Suche:

  • 3 szkl. mąki
  • 2,5 łyżeczki proszku do pieczenia
  • pół szkl. cukru

Mokre:

  • 1 szkl. jogurtu naturalnego
  • 3 jajka
  • 0,5 szkl. oleju

Na to wylewamy filadelfijską masę – zmiksowane opakowanie serka Philadelphia (125 g), 1 jajko i 4 łyżki cukru pudru. A na sam wierzch owoce. W moim przypadku były to jabłka, gruszki i kilka śliwek, ale sądzę, że każde inne będą świetne.

Ciasto piekłam godzinę w 180 stopniach w tortownicy o średnicy 26 cm.

Jeszcze przedwczesny śnieg z cukru pudru i gotowe. Pycha.