Nie lubię, i to bardzo, wskazywania moich rzeczy ulubionych. Nie dlatego, że skąpię tej wiedzy światu. Bynajmniej. Ja po prostu mam problem z ulubionością. Ostatni raz to prawdopodobnie w podstawówce byłam w stanie powiedzieć, że Guns’n’Roses to mój ulubiony zespół i nie zmienić zdania do dnia następnego. Potem już nie było tak łatwo. W zależności od nastroju jaki mnie dopadł moim ulubionym zespołem danego dnia mógł być Hey lub Iron Maiden, T.Love lub Black Sabbath, a do tego nieustannie o prym pierwszeństwa biła się Metallica.
Dziś nie mam ulubionego zespołu, ulubionej książki, ulubionego koloru ani filmu. Cud, że mam ulubionego Niesfornego Męża oraz Kota i przynajmniej w tym zakresie nie zmieniam zdania codziennie. Bo już na przykład z ulubionym jedzeniem to jest ruletka. Nie sprawdzałam, ale mogę się założyć, że przynajmniej tuzin potraw/produktów nazwałam już na blogu moimi ulubionymi. Bo takimi danego dnia były. Ale żeby tak wybrać coś ulubionego na stałe? Niemożliwe.
Jeśli jednak pod pistoletem trzymana musiałabym już koniecznie i absolutnie do czegoś się ograniczyć, to w przypadku ciast byłyby to serniki (takie w typie nowojorskiego) oraz ciasta mocnoczekoladowe (takie jak brownie). Tak mi się przynajmniej wydaje. Dla pewności zapytajcie mnie jeszcze jutro – zobaczymy czy potwierdzę. W każdym razie dziś co do tych preferencji jestem głęboko przekonana. I wobec tego absolutnie zrozumiały staje się fakt, że pokochałam sernikobrownies od pierwszego wejrzenia. Nie ma przeciwwskazań, by je czymś wzbogacić – np. kawałkiem oreo.
Miałam w zeszycie cudny przepis na sernikobrownies, który już dłuższy czas czekał na prezentację. Ostatnio na Moich Wypiekach pojawiło się sernikobrownies z oreo i pomyślałam, że dodatek tych ciasteczek do mojego przepisu też nie zawadzi. Oto szczegóły mariażu.
Zaczynamy od masy czekoladowej. Celem jej zrobienia sięgamy po jajka – 4 całe i jedno białko (żółtko trafi do masy białej) oraz trzcinowy cukier puder w ilości 90 g. Ja zwykły cukier trzcinowy mielę w młynku do kawy. Jajka ubijamy z cukrem.
Następnie rozpuszczamy 180 g masła i 225 g gorzkiej czekolady. Już wspominałam, że najlepszym na to sposobem jest wykorzystanie niskiej mocy kuchenki mikrofalowej? Pewnie tak – wówczas czekoladowo-maślana masa się nie zagrzewa i nie potrzeba czasu na jej studzenie. Bo właśnie dopiero taką przestudzoną możemy połączyć z ubitymi jajkami.
A na koniec dodajemy jeszcze 110 g przesianej mąki.
Masą czekoladową wyścielamy dno wyłożonej papierem foremki o wymiarach 25×25 cm. Zamiennie duża tortownica (28 cm średnicy) się nada.
Teraz bierzemy się za masę białą. Tu jest nawet prościej, bo nie zawracamy sobie głowy sekwencyjnością, tylko wrzucamy wszystko do miski i miksujemy. A na wszystko składają się: 2 żółtka (jedno zostało nam z masy czekoladowej), 450 g sernikowego twarogu (czyli trzykrotnie mielonego), 4 łyżki cukru pudru oraz dwie łyżki budyniu waniliowego.
Białą masę nakładamy na masę czarną, najlepiej w formie kleksów.
Trzonkiem łyżki robimy esy-floresy uzyskując nieregularne, biało-czarne maziaje.
Teraz rzecz opcjonalna, czyli oreo – dekorujemy nimi ciasto lub nie – wyjdzie pyszne tak czy siak.
Ciasto ładujemy do piekarnika rozgrzanego do 180 stopni na 25-30 minut. Masa nie musi być ścisła, wystarczy że lekko się zetnie. Następnie studzimy je, a potem chłodzimy przez parę godzin lub całą noc. I teraz to, na co czekałam od początku – można jeść! Mmmmmniam!