Tag Archives: Вак-белиш

Kosmatą nóżką konisia poganiając

Zwykły wpis

Jedzie Tatar na konisiu, galopuje aż się kurzy, tu kogoś dźgnie zakrzywioną szabelką, tam kogoś z łuku ustrzeli, gdzie indziej złupi, nie zawracając sobie nawet głowy braniem jeńców w jasyr. Galopuje tak przez stepy bezkresne, kosmatą nóżką konisia poganiając, aż po zmroku zapadnięcie. Wówczas rozstawia prowizoryczną jurtę, a spod siodła wyciąga kawał upolowanego gdzieś po drodze mięsa. Obecnie profesjonalnie, siłą własnego mięśnia pośladkowego o zad koński się obijającego, rozdrobnione. I tak ponoć powstał tatar.

Ale ja nie o wędrowniczej części rozległego rodu tatarskiego chciałam, a o tej bardziej osiadłej. Tej, co to miała i czas ziarno na mąkę zmielić, i ziemniaki wyhodować, i krowę wydoić. Bo doprowadziło to do powstania potraw tatarskich, bardzo uwagi godnych. O czym zresztą można się nadal osobiście przekonać i to bez sięgania po paszport – wystarczy pojechać na Podlasie, gdzie od czasów Jana III Sobieskiego Tatarzy zgodnie i pospołu z Polakami sobie żyją, gotują i dobrze się mają. A jak komuś Podlasie za daleko, to w inny sposób może sobie kawałek tatarskiego świata sprowadzić do domu, a przynajmniej na talerze. Na przykład w formie wak beliszy (вак бэлиш, waq-bәleş).

Wak belisze są bardzo proste do zrobienia, aczkolwiek odrobinę czasochłonne – bez wolnej godziny nie ma się co za nie zabierać. Ale godzina, to nie tak znowu dużo, prawda? No to do dzieła.

Z ciastem jest prosto – możemy jego wykonanie zlecić robotowi kuchennemu. Ale nie ma przeciwwskazań, aby w ramach trenowania bicepsów zrobić to ręcznie. W każdym przypadku chodzi o to, aby szybko zagnieść 100 g zimnego masła, 125 ml. kefiru, 1 jajko, 500 g mąki, łyżeczkę soli i pół łyżeczki proszku do pieczenia.

Kulę gotowego ciasta przykrywamy ściereczką, aby nie wyschło w oczekiwaniu na ciąg dalszy zdarzeń. A ciąg dalszy polega na tym, że przygotowujemy nadzienie. Łączymy 500 g mięsa mielonego (oryginalnie baranina, ale nada się też nieszczególnie chuda wołowina) oraz pokrojone w kosteczkę 2 główki cebuli i 3-4 ziemniaki.

Nadzienie przyprawiamy solą, pieprzem czarnym i czerwonym, a na koniec dodajemy 200 ml wody. Mieszamy porządnie, aż woda połączy się z mięsno-warzywną masą.

I teraz zostaje nam tylko wałkować i lepić. Odrywamy kulki ciasta wielkości śliwki i rozwałkowujemy je na cienkie placki o średnicy ok. 16-17 cm.  Na placek kładziemy łyżkę nadzienia.

Teraz posuwając się wzdłuż brzegu sklejamy ciasto na zakładkę, zostawiając po środku otwór.

Czynność powtarzamy do wyczerpania ciasta, farszu i sił. Wak belisze układamy na wyłożonej papierem blaszce, z zachowaniem lekkich odstępów, bo rozpłaszczają się odrobinę podczas pieczenia.

Pieczemy je w 180 stopniach przez ok. 45 minut. W trakcie pieczenia woda z farszu zacznie wrzeć, a zawartość będzie bardziej przypominać zupę niż ciało stałe – to normalne i przejściowe.

Po lekkim przestygnięciu nadmiarowy płyn zniknie gdzieś w czeluściach wak belisza.

Tradycja nakazywałaby podawać wak belisze z bulionem albo ze śmietaną. Ale z sałatą też komponują się nieźle.

Z podanych ilości wyszło mi 16 zawijasków. Bardzo dobrze smakują również następnego dnia i bezproblemowo dają się zabrać w charakterze drugiego śniadania.

Przepis wzięłam od Марины zmieniając nieco proporcje.