A wszystko się zaczęło od tego, że kupiłam dynię. Była taka piękna i pomarańczowa, że nie mogłam się powstrzymać. Mam czasem takie napady w sklepie, nade wszystko i głównie na dziale spożywczym, że coś kupuję tylko dlatego, że mnie zachwyca, a nie dlatego, że mam pomysł na wykorzystanie nabytku. Bo akurat są papryczki chili, które są nie zawsze. Albo świeży majeranek. Czy też karambola albo inny fenkuł. I z wielką regularnością się tak złośliwie składa, że wena, odpowiedni przepis oraz podaż ingrediencji nie chcą się ze sobą skorelować w czasie.
Kiedy indziej brak pomysłów nie jest problemem. A przynajmniej nie było to problemem w przypadku dyni. Wręcz pomysłów miałam nadmiar, jeden lepszy od drugiego. Jednak podaż towaru też nie lubi iść w parze z czasem. Moim czasem. I tak, dynię kupiłam – bo była. Natomiast chwili na jej wykorzystanie szukałam przez tydzień. Bo w przypadku dyni potrzebowałam takiej dłuższej chwili.
No i jeszcze muszę wspomnieć, bo wydatnie to wpłynęło na końcowy sukces, że gdzieś kiedyś widziałam świetną radę, żeby do czegoś tam dodawać puree ziemniaczane w wersji instant. Za chińskiego boga nie jestem sobie w stanie przypomnieć gdzie tę radę widziałam, jak również do czego należało dodawać ziemniaczany puch. Ale jako że rada była dobra, to wzięłam ją sobie do serca :-)
Koniec końców powstały one. Piękne, pomarańczowe, kuszące i sycące. Pierwszy raz wyszły mi tak pyszne. Rewelacyjne dyniowe gnocchi.
Dodatek ziemniaczanego puree w proszku okazał się naprawdę fantastycznym pomysłem. Podstawowy problem przy robieniu gnocchi to zbyt wilgotna dynia. W rezultacie, trzeba się ratować dodawaniem większej ilości mąki, co skutkuje twardymi, gliniastymi kluchami. Podobno dynia hokkaido jest odpowiednio suchą odmianą. Jednak ja bardzo rzadko na nią trafiam i jestem zdana na inne odmiany. Przy triku z puree to nie problem. Czy może być lepiej?
Zaczynamy od dyni. Kroimy ją na cząstki i pieczemy do miękkości w piekarniku rozgrzanym do 180 stopni. Przykryłam dynię folią by się nie spiekła i nie miała wysuszonych na wiór brzegów.
Upieczoną dynię studzimy, pozbawiamy skórki i przerabiamy na puree.
Uzyskałam 750 g dyniowego miąższu i do tego dopasowałam proporcje pozostałych składników. Robiłam ciasto na oko, ale sumiennie wszystko zważyłam i zmierzyłam. Poza dynią potrzebne będzie: ok. 100 g mąki, 70 g ziemniaczanego puree w proszku, 1 jajko i łyżeczka soli. Zagniatamy wszystko na ciasto, zaczynając od połowy mąki i podsypując ją w razie potrzeby. Chodzi o to, żeby mąki wgnieść najmniej jak się da.
Na podsypanej mąką stolnicy poddajemy ciasto dalszej obróbce – formujemy z niego wałki, które kroimy na równe kluskowe porcje.
Każdą porcję ciasta turlamy w dłoniach oprószonych mąką, aż osiągnie odpowiedni stopień krągłości. Następnie widelcem odgniatamy charakterystycznego pasiaka.
Gnocchi gotujemy od razu. W sensie jak tylko skończymy je lepić, to od razu wrzucamy do już gotującej się wody. Osolonej oczywiście. Ewentualnie, w drodze absolutnego wyjątku, można gnocchi do czasu gotowania przez parę godzin przechowywać w lodówce. Jeśli większe wyprzedzenie jest Wam potrzebne, to raczej ugotujcie od razu po ulepieniu i przechowujcie już ugotowane.
W czasie gdy kluchy się gotują, a gotują się krótko – 2-3 minuty od wypłynięcia – przygotowujemy jedyne potrzebne im towarzystwo. Czyli szałwiowe masło. W tym celu na rozpuszczone masło wrzucamy szałwiowe listki i smażymy kilka minut na nie wielkim ogniu, pilnując, by masło się nie przypaliło. Szałwiowym masłem polewamy hojnie kluchy.
Na koniec jeszcze trochę tartego parmezanu i gotowe. Pycha! Absolutna rewelacja!
Z podanych proporcji wyszły 3-4 porcje (w zależności od apetytów). A korespondent specjalny w postaci Niesfornego Męża donosi, że następnego dnia, na zimno, również smakują wybornie :-)
A ja właśnie niedawno hokkaido widziała w sklepie obok. I znów będę nieprzyzwoicie małpować. Wot żyzń
Akurat do zmałpowania tego przepisu to namawiam Cię żarliwie i gorąco, bo jest świetny. Wprost nielegalnie pyszny.
Może kilka osób zdziwi się tym co powiem, ale ja chyba jeszcze nigdy nie jadłam dyni. Gnocchi wyglądają wspaniale! Trza by kiedy spróbować ;-)
No to masz co nadrobić!
Wyglądają wybornie! Jestem pewna, że również i tak smakują, choć dyni pod taką postacią jeszcze nie jadłam…
Zawsze musi być ten pierwszy raz :-)
Też zdarza mi się kupować rzeczy, na które akurat nie mam zapotrzebowania, tylko u mnie akurat nie „bo są”, tylko bo jestem w sklepie z fajnymi produktami, który jest daleko i trzeba kupić „na zapas” bo nie wiadomo kiedy tam znowu będę.
Karolciu, donoszę że zrobiłam i właśnie zjedliśmy! Rewelacja!!! Dzięki jeszcze raz ten super przepis :-)