Wyjechałam raptem na chwilę. Na krótki moment wycofałam się z obiegu. A wystarczyło. Już życia, które w międzyczasie niestrudzenie się toczyło, nadgonić nie mogę. Zaległości mam na każdym możliwym polu. Kot uparcie twierdzi, że nadal deficyt czułości odczuwa. Ilość nieprzerobionego prania mogłaby sugerować, że dzielę mieszkanie z czteropokoleniową, niezwykle dzietną rodziną. Ilość nieprzeczytanych postów na śledzonych przeze mnie blogach zrównała się z populacją Chin. A z tym, że wyśpię się dopiero na emeryturze, to akurat zdążyłam się pogodzić.
A to wszystko przez maj. Mówię Wam, zapamiętajcie me słowa, przyjdzie kiedyś taki maj, którego w końcu nie przeżyję. No bo to przekracza możliwości doby i wątroby. Maj zaczyna się majówką, a potem płynnie przechodzi w urodzinowy festiwal. Mamy dopiero połowę miesiąca, a już postarzeć zdążyło się Maleństwo, Niesforny Mąż, Ryś, Wojujący Proletariusz i Dziołcha. Do tego dochodzi otwarcie sezonu grilowego, skwerkowego, działkowego, rowerowego i pewnikiem jeszcze jakiś dzień górnika oraz malarza pokojowego w kalendarzu figuruje. Dobrze, że przynajmniej boże ciało w tym roku odroczyli na czerwiec.
A tak być nie powinno. Wszak rabarbar zakiełkował. Przecież szparagi wynurzyły się z ziemi. Trzeba się rzucić na nowalijki, powitać je radośnie i schrupać zachłannie. Nachapać witamin i nadgonić słoneczne niedobory. A tu czasu brak. A jak już się chwilka znalazła, to dałam nura we wspomnienia i marokańskie klimaty zaczęłam zgłębiać, za sprawą mini książeczki wyszperanej gdzieś nad brzegiem oceanu. Książeczka nie jest pierwszego sortu, ale jako jedyna o kuchni marokańskiej traktowała w znanym mi narzeczu. Trochę musiałam się wspomagać intuicją i wspomnieniem smaku oryginału. Wyszło dobrze.
Couscous, czyli, ułatwiając sobie życie, kuskus z dodatkiem warzyw i mięsa, to absolutnie podstawowe danie, jedzone na każdym kroku, zarówno przez lokalesów, jak i żądnych marokańskich smaków turystów. Zrobić je łatwo, więc nie ma się przed czym bronić.
Ortodoksyjny muzułmanin pewnie by się przeżegnał lewą nogą jakby to zobaczył, ale postanowiłam użyć wieprzowiny. Nie ma przeciwwskazań, aby wziąć wołowinę, a z jagnięciną to już byłby cymes. W każdym razie zaczynamy od mięsa, które kroimy na mniejsze kawałki. Kilogram mięsa będzie w sam raz.
Ponadto potrzebna nam będzie łyżka harissy, posiekany ząbek czosnku i posiekany korzeń pietruszki, z którymi zasmażamy mięso na oleju, aż się zrumieni ze wszystkich stron.
Następnie dodajemy przyprawy: łyżeczkę czubatą soli, nieczubatą łyżeczkę pieprzu, takąż łyżeczkę kuminu oraz szczyptę szafranu.
Oprócz przypraw dodajemy wodę – tyle by mięso było przykryte – oraz łyżeczkę pasty pomidorowej i gotujemy całość pod przykryciem przez 1,5 godziny.
Po tym czasie wrzucamy na wierzch garnka, tak by leżały na powierzchni, pokrojone w cieńsze paski marchewki i rzepę (po 2-3 sztuki). Rzepy, mimo szczerych chęci, nie udało mi się zastać w sklepie. Użyłam zupełnie niezbliżonej w smaku pietruszki. Było też smacznie, ale inaczej. Jeśli tylko macie dojścia do rzepy, to właśnie jej użyjcie. Garnek na powrót przykrywamy.
Po dwudziestu minutach dorzucamy cukinię pokrojoną na wzór marchewek i dusimy jeszcze 15 minut. W międzyczasie przygotowujemy kuskus – wedle instrukcji na opakowaniu. Od siebie dodajemy kapkę oliwy.
I teraz zaczynają się zajęcia artystyczne. Kuskus formujemy w kopczyk, który to kopczyk obkładamy warzywami. Na górze ma się znaleźć mięso, więc kopczyk taki raczej płaski niż szpiczasty robimy.
No i w końcu, jak wspomniane zostało, mięsko na górę wykładamy. Samo mięso – bez sosu. Ten podajemy w osobnej miseczce, aby każdy wedle własnego uznania kuskus sobie nawadniał. Proste i pyszne. Maroko nie mogło mi nie zasmakować. Bo Maroko jest spoko :-)
Masz świetny sposób pisania, przyjemnie się czyta. A jedzonko wygląda super, chętnie bym się poczęstowała :)
Dziękuję za miłe słowo i zachęcam do samodzielnego przetestowania przepisu :-)
Podpisujemy sie pod Olką obiema ręcyma i od nas dodamy jeszcze, że zdjęcia są również świetne :)
Ale pychota! Wspaniały przepis!
Couscous! Ja mam przepis „wydębiony” od kilku pań z Maroka i Algierii, po ich wielogodzinnej kłótni – wiadomo – każda robi trochę inaczej, a to danie to dla nich jak religia! Dwa dni zajęć z franc zleciały na ustalanie przepisu, a potem było jeszcze gotowanie… to długa historia, w każdym razie przepis czeka na realizację. Przeraża mnie tylko to gotowanie samej kaszki – dwa razy na parze, płukanie itd. Chyba złamię zasady i ugotuję ją w torebce – to nawet lepsze od Twojej wieprzowiny ( już widzę ich miny, jakby się dowiedzieli o śwince w couscous :))) Zdjęcia rzeczywiście bardzo zachęcają :) Pozdrawiam i życzę łagodnego powrotu do rzeczywistości ;)
No własnie – kuskus. Jego przygotowanie przemilczałam, nie z lenistwa, a celowo. Nie wiem jak u Ciebie się sprawy maja, ale u mnie występuje tylko wersja ekspresowa, bez gotowania. Zalać wodą, odczekać 3 minuty i po sprawie. Niezrażona tym faktrm, próbowałam go gotować zgodnie. Sugestią z przepisu – 3 razy po 20 minut na parze, uprzednio namoczywszy, ale wychodziło nędznie. Postąpiłam więc ekspresowo – co było czynić :-)
Bo to trzeba jeszcze lekko dopieścić przed gotowaniem i w trakcie trochę pogłaskać, masełkiem natłuścić, grudki opuszkami rozgnieść… :) W sumie nic strasznego, ale wypadałoby mieć taki garnek do gotowania na parze – ja nie mam. Ja myślę, że nam wypada zrobić na ekspresowo ;)
Dziękuję za rozgrzeszenie :-)
A kto to jest Ryś? Opisz słownym kalamburem :)
No jak to kto? Ryś – osobnik mający swój wewnętrzny świat, dość mocno nieprzystający do prawdy choćby częściowo obiektywnej; człowiek, który uważa, że kotu można czegoś zabronić; ten, który uważa, że przed esperanto jeszcze jest wielka przyszłość…
Już kojarzysz?
Ło Matko … to Ryś jest również Bykiem? Co za towarzystwo zodiakalne … ;)
No więc właśnie – związek zwichrowania ze znakiem zodiaku, aż bije po oczach. Tylko Maleństwo, przynajmniej do tej pory, nie dało się poznać od tej strony…