Po pierwsze, ustalmy sobie jedno. Poniższe nie dotyczy Niesfornego Męża. Bo jego mózg działa inaczej. Siatkę neuronów ma tak zapętloną, że stworzenie jej mapy wymagałoby chyba sięgnięcia po co najmniej piąty wymiar. Z Niesfornym Mężem gra w kalambury to jedyne w swoim rodzaju doświadczenie, bo skojarzenia jakie próbuje zaprezentować są daleko poza percepcją przeciętnego człowieka. Przy okazji, w kalamburach niespełniony aktor z niego wychodzi, co również wydatnie wpływa na atrakcyjność tego widowiska. Ale nade wszystko widownia jest doprowadzona do niepohamowanych ataków radości wskutek niebywale rozwiniętej umiejętności skojarzenia wszystkiego ze wszystkim. Niejeden radziecki naukowiec na badaniach mózgu Niesfornego Męża profesury mógłby się dorobić.
Ja chyba bardziej przeciętnego człowieka przypominam. Moje myśli bardziej liniowo podążają. Czasem tylko nie da się ustalić gdzie jest początek, a gdzie koniec. Co było pierwsze – jajko czy kura? Myśli, zwłaszcza te niekontrolowane, popylają po wstędze Mobiusa. Ooo, mam czekoladę! -> A może by tak ciasto czekoladowe zrobić? -> Hmm, ciasto… -> Jakie by tu ciasto zrobić? -> Zobaczmy co mam na stanie. -> Ooo, mam czekoladę! W dowolnym miejscu można w tą pętlę wskoczyć, w równie dowolnym momencie ją opuścić. Krążą te myśli, krążą i już nie wiem, czy ciasto czekoladowe zrobiłam, bo miałam ochotę na czekoladę, czy też miałam czekoladę, więc ciasto czekoladowe zrobiłam. Tak samo tym razem było. Nie wiem czy chęć spożytkowania kawioru uzewnętrzniła się w takiej formie, czy też smak na pieczonego ziemniaka szukał godnej oprawy. Wyszło pysznie, więc pozostawię ten dylemat nierozstrzygnięty.
Połączenie plebejskiego ziemniaka z burżuazyjnym kawiorem jest rewelacyjne. Nic dziwnego, że praktykowano mezalianse, skoro efekt może być tak zacny. Jak ktoś ma opory, to niech ziemniaczka okrasi śledziem, a kawior spożytkuje pod szampana. Też będzie dobrze.
Ziemniaki myjemy, pakujemy w sakiewki z folii aluminiowej i pieczemy w 180 st. przez 1,5 godziny. Upieczone ziemniaki przecinamy na pół i ostrożnie wydrążamy miąższ, by powstały ziemniaczane łódeczki.
Pamiętajcie, żeby ziemniaków upiec z nadwyżką – ok. 1/4 ziemniaków więcej, niż chcecie docelowo połóweczek uzyskać. Mi z 10 ziemniaków wyszło 7 nadzianych połówek.
Wydrążony miąższ łączymy z masłem i solą. Soli do smaku. A masła – to zależy. Mniej więcej 1 łyżeczka na ziemniaka, ale to bardzo zależy od odmiany. Chodzi o to, by ziemniaczany puch skleić w masę, którą będziemy nadziewać wydrążone połówki. No więc właśnie. Nadziewamy je z lekką górką – z tego powodu ziemniaków z nadwyżką trzeba było ugotować.
Zapiekamy je jeszcze przez 15 minut. Teraz tylko śmietana, kawior, zielsko jakieś (lub też zupełnie inny zestaw dodatków) i gotowe.
W życiu byśmy na takie cudeńko nie wpadli! :)
PS Jako specjaliści od zagrychy poczuwamy się w obowiązku nadmienić, że kawior to elegancko z wódeczką wchodzi, nie z śjakimiś tam szampanami ;)
Z tą wódeczką to się zgadzam w całej rozciągłości :-)