Nie jest trudno przyrządzić coś pysznego, jak ma się wszystkie potrzebne do potrawy składniki, odpowiedni poziom chęci i zapału oraz szczyptę talentu do mieszania w garach. Szczyptę talentu chyba odziedziczyłam w genach. Albo i nie, a nikt z przyjaciół nie chce mi wygarnąć w twarz, że gotuję nędznie i żeby nie sprawić mi przykrości zjadają wszystko z wielkim zapałem. Ok, na wariant że gotuję słabo, ale przyjaciół mam niezrównanych, też jestem skłonna przystać.
Z chęciami bywa różnie. Sinusoidalnie wręcz. Od euforii dzikiej, odpowiedzialnej za decyzje nierozsądne jak robienie w środku tygodnia, po pracy, potrawy wymagającej 10 roboczogodzin, aż po ekstremalnie odwrotny spadek formy. Ale że jestem generalnie osobą lubiącą gotować, to w 3/2 π funkcja zwraca bardzo, bardzo mi się nie chce, ale zrobię, byle to było coś szybkiego.
Zostają składniki. I tu przeważnie się zaczynają schody. Najczęstszą komplikacją kuchenną jest ta, w której mam pomysł, mam chęci, często już połowicznie wdrożone w postaci rąk zanurzonych po łokcie w cieście, gdy okazuje się, że jakiegoś składnika brak. Ale może być też mniej dramatycznie, ręce jeszcze czyste, lecz składnika brak nadal. I tu wyjaśnijmy sobie, że drzemiące we mnie pokłady energii do kucharzenia mają dedykację na ten jeden cel. W cale to nie oznacza, że mam siły pójść do sklepu. No.
Ja nie wiem jak to dokładnie było w tym przypadku, bo było to tak dawno, że nawet najstarsi górale nie pamiętają. Ale rozeszło się o składniki. Czy jak zwykle mi czegoś zbrakło, czy też zaważyły względy finansowe (bo przyznacie, że niektóre produkty są nieracjonalnie drogie), czy też może szukałam, szukałam, ale orzeszków piniowych nie znalazłam – no nie wiem. W każdym razie alternatywne pesto powstało, żołądek zdobyło i się ostało. Może śmiało stawać w szranki z oryginałem, choć to takie pospolite oszustwo.
Nie wiem czy nazwa pesto nie jest tu nadużyciem, bo nie doprowadzam sosu do finiszu w taki sam sposób. Ale co tam – niech będzie to pesto pietruszkowo-słonecznikowe :-)
Sprawa jest banalna. Słonecznik podprażamy na suchej patelni.
Duuuużo pietruszki miksujemy ze słonecznikiem (na trzy pęczki wzięłam 50 g ziaren), solą i ewentualnie czosnkiem. Do miksowanego zielska dolewamy oliwę, w ilości mocno zależnej od zastosowanej ilości pietruszki i możliwości blendera. Mój sprzęt na sucho nie daje rady zmiksować tego na pastę.
Teraz możliwości jest wiele. Np. można rozprowadzić pastę oliwą – do konsystencji tradycyjnego pesto. Można (ja tak wolę) rozprowadzić śmietaną i w ten sposób uzyskać sos do makaronu. Można też za pomocą jogurtu uzyskać genialny dip do warzyw. Można jako bazę do pizzy tą pastę zastosować. Do różnorakich zapiekańców z ciasta francuskiego. I ogólnie na niewymienialną ilość sposobów.
Bardzo smacznie wygląda i fajnie, że dużo pietruszki, bo ona zdrowa jest. Życzę szybkiego powrotu do zdrowia, mimo wszystko;-P
Dzięki Rysiu :-)
Takie oszustwo bardzo mi się podoba :)
mi też ;) zwłaszcza w wersji ze śmietaną do makaronu :)
Pysznie, zdrowo, zielono!
Zapraszam do dodania przepisu do akcji konkursowej na Durszlaku: http://durszlak.pl/akcje-kulinarne/makarony-swiata. Nie zapomnij o wklejeniu banerka!
Ten post wywołał uśmiech na mojej twarzy :) Inwencji z pewnością Ci nie brakuje, Centko! Chociaż na pewno takie „pesto” też jest smaczne – lubię pietruchę, a prażony słonecznik to moja wielka miłość! Fakt – orzeszki piniowe są drogie i dlatego ja tak odwlekam spróbowanie prawdziwego pesto, ale kiedyś zaszaleję, a co! Szczególnie, że wczoraj kupiłam sobie świetną książeczkę z wieloma przepisami na makarony, które też uwielbiam w każdej postaci. Do Twojego talerzyka też bym się chętnie podLączyła, pozdrawiam :)
Ooo, czyżbyś przymierzała się to otwarcia nowego bloga? Jeśli tak, to trzymam kciuki. Ale tylko pod warunkiem, że stary zostanie na swoim miejscu, bo nie wyobrażam sobie, żeby miał zniknąć!
Ależ skąd! ;)
Aaa! Załapało komentarz z innego konta, bo byłam zalogowana na youtube :) Wcześniej miałam bloga na blogspot, ale znikały mi zdjęcia i się przeniosłam na wordpress. Teraz już wiem dlaczego myślałaś o innym blogu :) Nie nie, zostaję tutaj :) Pozdrowienia!
I wszystko jasne :-)
jedyne co widzę jest dobre to ten łupany słonecznik :)
Muszę wypróbować :)
A ja zrobię ten przepis z niewielką modyfikacją, a to dlatego, że jak dla mnie stanowczo zbyt dużo pietruszki. A zatem mniej pietruszki, za to dodam szpinaku i może trochę prażonych nasion sezamu, dziękuję, serdeczności
Robię podobne, zamiast słonecznika orzechy włoskie, ale Twoja wersja też mi się podoba.