A było to tak, że w pracy dziewczyny rozmawiały o kremie z octu balsamicznego. Ja nawet w tej rozmowie nie uczestniczyłam, bo pochłonięta byłam bez reszty jakąś tabelką, pismem, wykresem czy inną poezją, która absolutnie i kategorycznie wymagała skończenia na już. One i ja zdawałyśmy się istnieć w tym momencie w równoległych wszechświatach. Że między tymi wszechświatami był jakiś tunel wyszło na jaw później. A dokładnie wtedy, gdy w mojej głowie, pozornie znikąd, zagościła wizja kremu z balsamico, której nie mogłam się oprzeć.
Musiałam znaleźć towarzystwo dla kremu. Ja, co prawda, byłabym go słonna jeść na kanapkach, a nawet wyjadać łyżkami. Ale Niesforny Mąż nie jest aż takim fanem tej słodko-kwaśnej aromatycznej mazi. Na oświecenie, na szczęście, nie musiałam długo czekać. Na warzywach tak zapachniało mi bazylią, że caprese stało się oczywistym wyjściem z sytuacji.
Składniki na caprese nie są kłopotliwe – pomidor, mozarella, bazylia. Myjemy, koimy, układamy na talerzu.
Teraz czas na krem, od którego cała historia się zaczęła. Ocet balsamiczny redukujemy, obowiązkowo na małym ogniu. Nie wolno pozwolić mu się przypalić, bo będzie gorzki. Zwłaszcza uważać trzeba gdy już zaczyna gęstnieć i się karmelizować. Odparowujemy go mniej więcej do czasu gdy zmniejszy swą objętość o połowę. Należy wziąć poprawkę na to, że gdy wystygnie będzie bardziej gęsty.
Na trzecim obrazku widać gęstość na gorąco, na czwartym – na zimno. W przypadku wątpliwości najlepiej przełożyć odrobinkę na zimny spodek – stygnie i gęstnieje bardzo szybko, co pozwala sprawdzić czy już czas na koniec gotowania.
Teraz kapka oliwy, esy-floresy z kremu i gotowe. W prostocie siła.
No właśnie. Konkluzja Twojego posta to moje kuchenne motto życiowe, stosowane zresztą nie tylko w kuchni i raczej na codzień. Sprawdza się idealnie szczególnie w kłopotliwych sytuacjach. Poza tym chciałam Ci powiedzieć, że uwielbiam czytać Twoje posty. Masz styl i poczucie humoru, które idealnie do mnie trafiają. A skoro już zbliżają się święta to chcę Ci życzyć (choć to egoistyczne życzenie), żeby Ci nie zabrakło mocy twórczej, bo inaczej nie będę miała co czytać :)
Acha! Przypomniało mi się jeszcze coś. Zajrzyj TUTAJ:
http://mlodapisarkaczyta.blox.pl/2011/12/Blogerzy-do-pior.html
i pomyśl czy nie mogłabyś czegoś z tym zrobić, bo naprawdę masz świetne pióro!
Bardzo Ci dziękuję Moniazo za te miłe słowa, choć jestem przekonana, że te komplementy to troszkę na wyrost. Ale przesadzone czy nie, przyjmuję je ochoczo i z radością ;-)
hmm, czyli nie przekonałam Cię…
To nie tyle kwestia przyjęcia argumentacji, co przekonania o własnych możliwościach. Argumentacja była bez zarzutu ;-)
bardzo lubie, mniammm:)