21 kubków dla dwóch osób

Zwykły wpis

Z przyczyn innych niż moje fanaberie jestem zmuszona do wprowadzenia małych modyfikacji do mojej kuchni. Wiąże się to z czasowym demontażem niektórych szafek, które oczywiście uprzednio trzeba opróżnić. I tym sposobem odkryłam, że jesteśmy w posiadaniu dwudziestu jeden kubków. Nie licząc filiżanek. Jak to więc możliwe, że nigdy nie mam w czym zrobić kawy? Ot zagadka równa tej, gdzie znikają w praniu skarpetki.

Przeróbki w kuchni wiążą się też z tym, że mam totalny rozpiździel i mocno ograniczone możliwości kulinarne. Ale się nie poddaję, choć okoliczności są mocno niesprzyjające. Wczoraj, nie dość, że powierzchnię roboczą miałam ograniczoną do skrawka blatu, to jeszcze wskutek największej możliwej złośliwości przedmiotów martwych, przepaliła się żarówka w kuchni. Wczoraj. 11 listopada. Gdy wszystkie sklepy, w których potencjalnie można kupić żarówkę, były zamknięte. Nie muszę chyba wspominać, że zapasowej żarówki w domu nie miałam, prawda?

I na to wszystko, jak na zamówienie, do głosu doszła moja przekora. Mogłam zrobić kanapki. Mogłam zrobić makaron. Albo inną potrawę z cyklu minimum wysiłku. A mi akurat zachciało się ravioli. Zachciało się i koniec. Nie było rady. Remont, nie remont, wzięłam się do dzieła. Przy świetle biurowej lampki, jedynego źródła światła w kuchni, które na prędce udało się zorganizować. Dobrze, że przynajmniej dyniowe pure miałam zawczasu przygotowane, bo inaczej nie dałabym rady.

Więc tak. Zaczynamy od wspomnianego pure. Dynię pieczemy w 190-200 stopniach do miękkości, a następnie przecieramy na gładkie pure.

Dynię doprawiamy wedle uznania. Ja poszłam w klimaty korzenno-orientalne i dodałam cynamon, gałkę muszkatołową, kumin, mielone ziarna kolendry, imbir, nieco ostrej papryki i sól.

Teraz czas na większe wyzwanie – opakowanie dla dyni. Moje źródła donoszą, że ciasto robi się z jajek i mąki oraz szczypty soli. Na każde 100 g mąki bierzemy jedno jajko. Ewentualnie, jeśli ciasto jest za suche i nie chce się połączyć w elastyczną masę można dodać łyżkę wody.

Ciasto należy podzielić na dwie części, każdą rozwałkować najcieniej jak się da i na jednym z płatów ułożyć w regularnych ostępach góreczki farszu. Ciasto pomiędzy górkami farszu smarujemy roztrzepanym białkiem – dla lepszej kleistości. Następnie nakładamy na wierzch drugi płat ciasta i porządnie dociskamy do spodniego w miejscach bez farszu. Mi wygodnie robiło się to rękojeścią noża. Na koniec rozcinamy całą historię na pojedyncze pierożki.

Ravioli gotujemy w osolonej wodzie ok. 10 minut. W międzyczasie rozpuszczamy na patelni masło, wrzucamy kilka listków szałwii i podsmażamy ją jakąś minutkę. Ugotowane ravioli polewamy szałwiowym masłem.

Hmmm… Cudowna nagroda za trudy całego dnia.

Jedna odpowiedź »

  1. Też to u siebie zauważyłam, że im gorze warunki czy brak czasu, tym bardziej się staram, żeby zjeść coś fajnego:D Dziwni są ludzie naprawdę:P

Masz coś do powiedzenia? Nie krępuj się!:

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s