Jestem śniadaniową neofitką. Latami trwałam w przekonaniu, że przed godziną 10 na śniadanie jest zbyt wcześnie. Pewnego razu, z jakiegoś powodu, którego na dodatek już nie pamietam, zrobiłam śniadanie w wersji opisanej poniżej i jako ten Kolumb Amerykę odkrywający się poczułam.
Wspomniałam, że lubię jeść codziennie coś innego. Nie kłamałam. Ale jest też powód, dla którego tak długo pałałam niechęcią do śniadań przed pracą – rano moje synapsy nie działają najlepiej i w trybie przed pierwszą kawą myślenie słabo mi wychodzi. Oczywiście nie miałabym nic przeciwko urozmaiceniu początku dnia, ale nobody’s perfect, dlatego w tygodniu często uciekam się do sprawdzonej metody, ograniczając konieczność podejmowania jakichkolwiek decyzji do wyboru dodatków. Mowa o dobrej, staromodnej owsiance. W zasadzie to półowsianka, bo nie ograniczam się do płatków owsianych.
Aby ułatwić sobie życie, w dużym słoju przygotowuję mix zbożowy, który starcza na wiele śniadań. Łączę w dowolnych proporcjach płatki owsiane, otręby, płatki górskie i inne pełnowartościowe produkty zbożowe, by jedyne co pozostaje na rano, to było sięgnięcie po słój i wsypanie paru łyżek tej mieszanki do garnka.
Najważniejsza jest logistyka. Pierwsze kroki po przebudzeniu tak czy siak kieruję do kuchni. Za sprawą Kota, który na sygnale eskortuje mnie do swojej miski. Skoro już jestem w pobliżu garnków, to biorę pierwszy czysty, który się nawinie, wlewam doń mleko i zostawiam na najmniejszym ogniu. Przy okazji wstawiam również wodę na kawę. Teraz myk, myk, myk do łazienki. Wiadomo – łazienka, kobieta i poranek są ze sobą nierozerwalnie związane. Szybki prysznic i można już zalać kawę. Mleko jest na granicy wrzenia, ale wytrzyma jeszcze trochę, np. czas suszenia włosów. Ok, teraz sięgam po rzeczony słój, płatki i spółka lądują w mleku. Dajmy się im chwilę pogotować, np. tyle czasu ile się robi makijaż. Parę łyków kawy i połączenia między neuronami przypominają sobie o swoim istnieniu. Podpowiadają, że w szafce jest musli orzechowe, albo zauważam stojące na kuchennym blacie borówki, lub też przypomina mi się, że na swoją szansę czeka mango.
Możliwości są niezliczone. Ze swojej strony mogę jedynie zarekomendować moje ulubione dodatki. Owoce leśne, absolutnie każde. Karaibska pobudka czyli wiórki kokosowe i ananas lub mango. Wanilia. Kakao lub pokruszona czekolada plus płatki migdałowe albo banan. A gdy potrzebujesz silnego kopa na dzień dobry – kakao & chilli. Pestki granatu albo grenadina. Oj, chyba mogłabym tak bez końca.
Pyszny początek dnia, a do tego zdrowy i sycący. I jakby mniej wilkiem się potem na ludzi w autobusie patrzy. I jesienny wiatr mniej wyziębia. I kury się lepiej niosą, ogórki lepiej kiszą, a frank leci w dół (a co! takie prawo neofity, żeby na fali entuzjazmu troszkę podkoloryzować)
:-)
Gdy przygotowuję owsiankę, robię dokładnie tak samo :) Woda na kawę lub herbatę i rondelek z mlekiem na gaz i marsz do łazienki! I po chwili, już gotowa, siedzę i wcinam śniadanko :)
Pozdrawiam!
Owsianka to chyba najlepsze śniadanie pod słońcem ;) Można tworzyć tyle kombinacji, że głowa mała. Twoje wyglądają bardzo smacznie :)