Zauważyłam wczoraj, że gapią się na mnie borówki. Bacznie mnie obserwowały. Dołączyły do nich żurawiny. Wspólnie zaczęły knuć spisek. Uparcie wlepiały we mnie swoje kolorowe ślepia. Starałam się je ignorować, udawałam, że jestem bardzo zajęta, wszystko na nic. Owoce nadal wymownie na mnie się patrzyły, aż w końcu zrozumiałam co starają mi się zakomunikować – czas na muffiny!
Szybki research i odpowiedni przepis z mojego zbioru receptur w necie wyszperanych określił przeznaczenie owoców. Ciasto podzieliłam na dwie części i do połowy dodałam rzeczone borówki i żurawiny, a do pozostałej masy dodałam marnujące się w lodówce śliwki, dla rozpusty wymieszane z cynamonem. Jak to przy muffinach – szybkie i niestaranne połączenie składników suchych z mokrymi i już blacha gotowa do wstawienia do piekarnika:
Uwielbiam obserwować, jak w piekarniku dzieje się magia. Niesforny Mąż już się przyzwyczaił do tego, że można mnie zastać w kuchni zapatrzoną w piekarnik jak w najlepszą telenowelę. Wczoraj nadawali pasjonujący film o muffinkach :-)
Oto jego wysokość muffin:
Uwaga! Znikają szybko i w tajemniczy sposób…